Elliott Kate - Korona gwiazd 02 - Książę psów,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KATE ELLIOTT
KSIĄŻĘ PSÓW
(PRINCE OF DOGS)
Tłumaczyła Joanna Wołyńska
Wydanie oryginalne: 1997
Wydanie polskie: 2001
  Dla Jaya
 Prolog
1.
Całą wiosnę udało im się utrzymać przy życiu, ukrywając się w opuszczonej
dzielnicy garbarzy, wychodząc tylko w nocy w poszukiwaniu żywności. Po kilku
nocach uciekania przed psami i chowania siÄ™ w dziurach przywykli do smrodu. Lepiej
cuchnąć jak garbarze, rzekł Matthias, niż zostać rozszarpanym przez psy.
Anna przemyślała to w ciszy. Niewielką satysfakcję sprawiała jej świadomość, że
gdyby zostali złapani przez dzikich Eików, gdyby psy dopadły ich i wydarły ręce z
ramion, nogi z bioder, to smród kurzego łajna odstraszyłby na pewno te ohydne psy –
i by ich nie zjadły. Albo gdyby zjadły, to ich ciała, tyle razy zanurzane w taninie z
kory dębu, że ich skóra zaczęła wyglądać jak wygarbowana, otrułyby zwierzęta; a
potem, z Komnaty Światła, gdzie jej duch zamieszkałby po śmierci w
błogosławionym pokoju, przyglądałaby się, jak konają w okrutnych mękach.
Całą wiosnę podkradali jedzenie, ponieważ ci, którzy uciekli z miasta, nie mieli
czasu niczego zabrać. A ci, którzy nie uciekli, byli martwi. A przynajmniej tak
wynikało z obserwacji. Na wpół zjedzone ciała leżały rozciągnięte na ulicach i
alejach, a wiele domów cuchnęło gnijącym mięsem. Ale znaleźli zapasy warzyw w
piwnicach i beczułki piwa w domach. Raz lekkomyślnie zakradli się do kuchni w
pałacu burmistrza i znaleźli smakołyki. Annę zemdliło od nadmiaru słodyczy.
Jęczącą, z dłonią zaciśniętą na ustach, by utrzymać w sobie zawartość żołądka,
bolącego tak strasznie, że sądziła, iż eksploduje, Matthias pogonił do garbarni, aby
mogła zwymiotować do dołów, pełnych kurzych odchodów zmieszanych z wodą,
które pochłonęłyby zapach świeżych ludzkich wymiocin.
Potem psy przestały szwendać się po garbarniach. Być może Eikowie przestali
polować na ludzi albo sądzili, że nie warto nikogo ścigać w pustym mieście. Może
popłynęli w dół rzeki, polować na bujniejszych pastwiskach. Ale żadne z dzieci nie
odważyło się wspiąć na mury, aby zobaczyć, ile Eikowych okrętów leżało na brzegu.
Od czasu do czasu widzieli Eików spacerujących po murach, patrzących na północ, w
stronę morza. Co jakiś czas słyszeli skomlenie i wycie psów i, raz, krzyki człowieka,
 nie wiedzieli, mężczyzny czy kobiety. Trzymali się znajomych szlaków i przebywali
głównie w małej szopie, w której Matthias sypiał, odkąd zeszłej zimy, przed atakiem
Eików, rozpoczął terminować u garbarza. Opuszczony, zapomniany w zamieszaniu
podczas ataku i beznadziejnej obrony każdej ulicy miasta, miał na tyle rozumu, aby
wraz z młodszą siostrą schronić się we wstrętnych garbarskich dołach, kiedy ujrzał
psy polujące w mieście. Ocaleli, gdy tylu innych zginęło.
Ale z nadejściem lata skończyły się zapasy i musieli kopać w zapuszczonych
ogrodach w poszukiwaniu na wpół zdziczałych warzyw, które przebiły się przez
chwasty. Nauczyli się polować na szczury, bo tych było pełno w opuszczonych
budynkach, tłuściochy spasione rozkładającymi się trupami. Anna przekonała się, że
ma talent do rzucania kamieniami, i zabijała mewy, pewne siebie gołębie, a raz nawet
pechowego kota.
Z nadejściem lata przybyło więcej Eików i przywiedli ze sobą ludzkich
niewolników, plony dalekich żniw.
Pewnego pięknego letniego poranka Eikowie przyprowadzili do garbarni
ludzkich niewolników, aby tam pracowali. Dzieci uciekły na strych i ukryły się za
wyprawionymi skórami, które zawieszono na belkach, by wyschły. Kiedy usłyszeli
głosy i skrzypienie drabiny pod wspinającym się ciałem, Matthias podsadził Annę na
jedną z wielkich belek. Strach dodał jej tyle sił, że wciągnęła go, wspinającego się po
nierównej ścianie, na górę. Skulili się, tuląc do belki i drżąc ze strachu. Smród
garbarni już ich nie chronił. W podłodze na odległym końcu strychu otworzyła się
klapa.
Anna stłumiła szloch, kiedy usłyszeli pierwsze szeptane słowa – Eiki mówiącego
w języku, którego nie rozumieli. Pies zaszczekał i wypadł na zewnątrz. Jakby w
odpowiedzi ludzki głos – na dole, przy dziurach – zawył z bólu, a potem zaczął
krzyczeć na próżno i niezrozumiale, aż w końcu, miłosiernie, krzyk urwał się w
charkocie. Oczy Anny wypełniły się łzami, które spłynęły po policzkach; złapała
drewniany Krąg Jedności, dar umierającej matki, wiszący na cienkim rzemieniu na jej
chudej piersi i przesunęła palcami po gładkiej okrągłości w cichej modlitwie, jaką
tyle razy podpatrywała u matki, choć ta modlitwa bez słów nie uchroniła jej przed
śmiertelną chorobą.
Na szczeblach zabrzmiały kroki. Ciało okryte metalem i płótnem wspinało się na
strych. Mężczyzna stęknął, ludzki odgłos, krótki a jednocześnie znajomy, człowieczy.
Eika znów przemówił, tym razem w rozpoznawalnym, choć łamanym
wendyjskim.
– Jak szybko to będą gotowe?
– Będę musiał je obejrzeć. – Mężczyzna wypowiadał starannie każde słowo. –
Najprawdopodobniej wszystkie są gotowe, jeśli wiszą tutaj od... – zawahał się, a
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dietanamase.keep.pl