Elizabeth Lowell - Bez kłamstw, Elizabeth Lowell

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tytuł oryginału
A WOMAN WITHOUT LIES
1
ngelina Lange stała w milczeniu pośród tęczowego blasku, jaki
roztaczały jej szklane obrazy. Tylko mgliście uświadamiała so­
bie obecność ludzi krążących po galerii, którzy przyciszonymi gło­
sami rozprawiali o jej pracach wykonanych z kawałków
kolorowego szkła o ostrych krawędziach, Niektóre płaszczy­
zny mieniły się odcieniami zieleni i błękitu - lasu, oceanu, nieba albo gór­
skich grzbietów ginących w oddali. Inne, muśnięte promieniem złota, opali­
zowały jak piękne szkła Tiffany'ego, przywodząc na myśl chmury mknące
latem nad Kolumbią Brytyjską. Jeszcze inne tworzyły impresjonistyczne, ka­
lejdoskopowe obrazy światła i ruchu, pełne zmysłowego bogactwa i równie
zniewalające jak miłosny szept.
Szklane obrazy odznaczały się różnorodnymi kształtami i rozmiarami.
Większość z nich, oprawiona w drewniane ramy, wisiała naprzeciw ogrom­
nej ściany z oknami wychodzącymi na ocean. Kilka zwisało
z
wysokiego
sufitu. Światło, zarówno naturalne, jak i sztuczne, wydobywało z nich całe
bogactwo kolorów i sprawiało, że sala migotała różnobarwnymi refleksami.
Letnia chmura na moment przysłoniła słońce. Rozległ się szmer podziwu,
gdy w rozbłysku jasnego światła znad Vancouver, wdzierającego się przez
okna do wnętrza galerii, szkło zalśniło olśniewającymi kolorami.
Angel uniosła bezwiednie twarz ku spływającej na nią kaskadzie świat­
ła. Jasne, kręcone włosy zalśniły barwą roztopionego złota, równie czystą
i piękną jak barwa tworzywa w jej szkłach. Stała przez chwilę bez ruchu,
chłonąc słoneczne ciepło i odgradzając się od cienia.
- Angelina?
Otworzyła pełne niepokoju oczy w kolorze morskiej wody i odwróciła
się w stronę, z której dobiegał nieśmiały głos. Bill Northrup, właściciel gale­
rii, stał tuż obok i czekał cierpliwie, aż zwróci na niego uwagę. Był czas, gdy
-5-
oczekiwał z jej strony czegoś więcej. Teraz jednak zadowalał się tym, co
mogła mu dać, to znaczy przyjaźnią i sztuką.
Uśmiechnęła się do niego, lecz jej oczy wypełniał smutek - nieodłączny
towarzysz.
- Powinnam chyba podpisywać swoje prace „Angelina i Słońce" - powie­
działa - bo moje szkła, pozbawione jego wspaniałego światła, są nic nie warte.
Bill z dezaprobatą potrząsnął głową.
&
- Zbytek skromności - zauważył. - Rozejrzyj się tylko. Twoje prace
sprzedają się bardzo dobrze, zwłaszcza jak na pierwszą wystawę.
Angela powiodła wzrokiem po sali, ale nie dostrzegała niczego poza
swoją sztuką. Rejestrowała olśniewające plamy światła i cienia, migotliwą
grę kolorów, wrażenie przebywania wewnątrz jakiegoś fantastycznego, ob­
racającego się powoli klejnotu. Była zadowolona, że jej prace znajdują na­
bywców, ponieważ stanowiły źródło jej utrzymania. Jednak same pieniądze
nie sprawiały jej szczególnej przyjemności. Co innego - kolory. I świado­
mość, że ludziom podobają się jej tęczowe wizje.
- Cieszę się - odparła z prostotą. - Pięknem należy się dzielić.
Bill westchnął.
- Nie jesteś dość twarda na takie życie.
- Mam się stać aniołem w pancerzu? - Zaśmiała się cicho na wspomnie­
nie ich nieustannego sporu. - Niezbyt to prawdopodobne, co?
- Więc ja będę twardy, a ty anielska - odparł Billy.
- Taka była umowa. - Wykrzywiła wargi w leciutkim, ironicznym uśmie­
chu. - W każdym razie ty się z niej wywiązujesz.
- Facet, który na ciebie czeka, mógłby udzielać mi lekcji.
Angel uniosła w niemym pytaniu brwi o barwie miodu.
- Dzwoni niejaki Miles Hawkins - wyjaśnił Bill.
Angel, zaskoczona, potrząsnęła głową. W jej długich, opadających na
piersi włosach zamigotał słoneczny blask.
- Nie znam nikogo takiego - powiedziała.
- Ale on ciebie zna.
- Naprawdę?
- Powiedział, że musi natychmiast z tobą mówić. Chodzi o Derry'ego.
Uśmiech zniknął z twarzy Angel.
- Tłumaczyłem, że impreza nie skończy się w ciągu najbliższej godzi­
ny - ciągnął Bill - ale facet nie chciał słuchać. Powiem mu, żeby...
- Nie - Angel przerwała mu wpół słowa. - Skoro chodzi o Derry'ego,
pogadam z nim.
- Tak myślałem. Derry to jedyny mężczyzna, jakim się przejmujesz.
Posłała mu szybkie spojrzenie błękitnozielonych oczu, wyczuwając nad­
ciągającą sprzeczkę.
- Derry jest dla mnie jak brat - stwierdziła cicho. - Nikim więcej. Ale
i nikim mniej.
Bill westchnął i mruknął w ślad za oddalającą się Angel:
- No cóż, tyle że to przystojny dzieciak i na dodatek wcale z tobą nie
spokrewniony.
Te słowa zaskoczyły ją. Nigdy bowiem nie myślała o Derrym jak o atrak­
cyjnym mężczyźnie, choć musiała przyznać, że mógł się podobać: jasnowłosy,
muskularnie zbudowany, przyciągał wzrok niejednej kobiety. Ale dla niej li­
czyła się przede wszystkim jego wola zostania lekarzem, bezwzględna dyscy­
plina w nauce, jaką narzucił sobie nawet podczas wakacji, gniew i rozpacz
tamtej nocy, gdy wyciągnął ją z rozbitego samochodu. Jeśli więc ktoś, nawet
nieznajomy, chciał z nią porozmawiać o Derrym, nie mogła odmówić.
Weszła do gabinetu Billa, wcisnęła podświetlony przycisk w aparacie
i podniosła słuchawkę.
- Pan Hawkins? - spytała cicho, ale nie mogła ukryć niepokoju i waha­
nia. - Chyba sobie pana nie przypominam.
- Przypuszczam, że Derry nazywał mnie „Hawk" - wyjaśnił głęboki mę­
ski głos po drugiej stronie.
- Ach... jest pan tym Hawkinsem. Derry w Ustach ciągle pana wspomi­
na: „Hawk to", „Hawk tamto". Nie skojarzyłam pańskiego nazwiska, sły­
sząc je w pełnym brzmieniu.
Zapadła cisza. Angel zastanawiała się, czy przypadkiem nie obraziła roz­
mówcy. Miała nadziej ę, że nie, gdyż Hawk odgrywał ważną rolę w zawodo­
wych planach Derry'ego.
- Derry powiedział, że otacza panią w tej chwili rój wielbicieli, ale że
zgodzi się pani spotkać ze mną w „Golden Stein", jeśli on o to poprosi.
Angel uśmiechnęła się, odnajdując w wypowiedzi nieznajomego ślad nie­
winnych docinków Derry'ego.
- Derry lubi żartować, panie Hawkins. Ludzie podziwiają w tej chwili
moje szkła, nie mnie. A co do reszty, miał rację. Jeśli chce, żebym się z pa­
nem spotkała, to zgoda.
- Tak po prostu? - spytał ironicznie. - Spotka się pani z nieznajo­
mym?
Jego słowa wprawiły ją w zakłopotanie. Hawk nie droczył się z nią ani
w gruncie rzeczy nie pytał. Głos miał twardy i pogardliwy, pobrzmiewała
w nim jakaś mroczna, zimna nuta.
- Tak po prostu - zgodziła się cicho. - Będę w „Golden Stein" za półto­
rej godziny.
- Nie. Zaraz.
- Co? - spytała, nie wierząc własnym uszom.
- Zaraz, Angel. - A po chwili dodał chłodno: - Derry cię potrzebuje.
- Ale...
Odłożył słuchawkę.
Angel wpatrywała się w telefon zmieszana i nieco poirytowana. Hawk
był obcesowy, zarozumiały i niecierpliwy. Poza tym nikt nie nazywał jej Angel,
-6-
-7-
nawet Derry. Angelina, Angie, owszem. Ale Angel? Nigdy. Tylko w myś­
lach wymawiała to imię, jakim sama się nazwała, gdy w szpitalu odzyskała
przytomność po wypadku, którego nie miała prawa przeżyć. I którego tak
naprawdę nie chciała przeżyć. Nie na początku. I nie jako jedyna.
- Kłopoty? - spytał Bill, stając obok.
Angel podniosła wzrok znad słuchawki, którą odłożyła ostrożnie.
- Nie wiem - odparła smutno i schyliła się nad biurkiem, by wyjąć z szu­
flady torebkę i lekki czarny szal.
- Przeproś w moim imieniu gości, Bill.
- Angelina, nie możesz wyjść ot tak sobie z własnej wystawy. - Starał
się nadać głosowi ton rozsądku.
- Derry mnie potrzebuje.
- Twoja kariera potrzebuje cię bardziej!
Angel popatrzyła w głąb zatłoczonej sali.
- Oni kupują moje szkła, nie mnie - zauważyła.
Billy zaklął. Chciał się z nią spierać, ale dał sobie spokój. Angel była
nieprzejednana w dwóch sprawach. Jednąz nich stanowiła jej sztuka. Drugą
był Derry Ramsey.
Opuszczając galerię tylnymi drzwiami, Angel narzuciła jedwabny szal
na czarną sukienkę. Nawet w środku lata Vancouver potrafiło zaskoczyć chło­
dem, zwłaszcza gdy chmury i słońce zaczynały bawić się na wieczornym
niebie w berka.
Kiedy zjawiła się w „Golden Stein", nie była zaskoczona panującym
tam ściskiem. Lokal stanowił ulubione miejsce spotkań turystów i miej­
scowych.
Zwykle unikała hałaśliwych, zadymionych, tętniących życiem barów. Ale
to popołudnie nie było zwykłe. Tego popołudnia Derry poprosił ją, by spo­
tkała się z nieokrzesanym człowiekiem, zwanym Hawkiem, choć doskonale
wiedział, że trwa akurat wystawa jej prac w galerii Northrupa.
W gruncie rzeczy Angel była wdzięczna Hawkowi za jego szorstkie ma­
niery, gdyż pozwalały zapomnieć jej o ewentualnych powodach, dla których
Derry mógł jej potrzebować. Stała niecierpliwie w drzwiach baru i czekała,
aż oczy przywykną do przyćmionego, karminowego światła, tak lubianego
przez bywalców lokalu.
Mężczyzna nazwany Hawkiem przyglądał się jej bacznie od najbliższe­
go stolika. Jego ciemne oczy dostrzegły czarną jedwabną sukienkę, zarzuco­
ny niedbale na ramiona czarny szal z frędzlami, jasnoblond włosy, które zda­
wały się przyciągać i koncentrować światło.
Drzwi lokalu znów się otworzyły. Sylwetkę Angel zalała fala jasności.
Jej długie włosy błysnęły i zafalowały w podmuchu wiatru. Rysopis dany
przez Derry'ego - „wysoka, blondwłosa i chuda" - nie odpowiadał w pełni
wizerunkowi szczupłej, opanowanej kobiety, która stała przy wejściu. A jed­
nak Hawk był pewien, że to właśnie Angie. Nikt inny nie mógł mieć takich
oczu, nieproporcjonalnie dużych w stosunku do twarzy, zbyt niespokojnych
jak na kobietę w tym wieku. Wykrzywił usta w cynicznym grymasie, gdy
uświadomił sobie, jak młoda jest ta Angie, nie - Angel. „Kobieta, która tak
wygląda, to nie jakaś tam Angie - pomyślał z ironią. - Ale też z pewnością
nie Angel, nie anioł, bez względu na to, jak nieziemska się wydaje". Hawk
zacisną) usta na wspomnienie ostatniej w jego życiu blondynki, aktorki o nie­
winnym, delikatnym wyglądzie, za którym kryła się jedynie pustka i kłam­
stwo. Krótko mówiąc - grała i niczym nie różniła się od innych znanych mu
kobiet. Także od Angel, która spoglądała teraz na niego w milczeniu. „An­
gel. Trójwymiarowe kłamstwo - pomyślał zimno. - Ale piękne. Cholernie
piękne. Najgorsze kłamstwa zawsze są piękne. Więc nazwę ją Angel i ile­
kroć wymówię to imię, będzie mi ono przypominało, że ta kobieta jest wszyst­
kim, tylko nie aniołem".
Angel spostrzegła mężczyznę, który obserwował jąz odległości paru kro­
ków, i nieomylnie odgadła w nim Hawka. Na tle wymuszonej beztroski, jaka
panowała w lokalu, Hawk wyglądał jak skalista wyspa o zachodzie słońca,
skondensowana ciemność na tle barwnej plamy, niewzruszona ostoja na fa­
lach niewiarygodnie wzburzonego morza.
W tym momencie drzwi znów się otworzyły i na mężczyznę padł snop
ostrego światła. Angel pojęła, dlaczego nazywano go Hawkiem - jastrzę­
biem. To nie z powodu jego wyrazistych rysów twarzy, gęstych, czarnych
włosów i krzaczastych brwi. Ani nie ze względu na mocne, szczupłe ciało
czy też wdzięk drapieżnika, z jakim się poruszał, idąc w jej kierunku. Cho­
dziło o jego oczy, krystaliczne, brązowe oczy jastrzębia - przenikliwe, głę­
bokie, samotne i dzikie.
- Hawk - przedstawił się.
Głos miał głęboki, gardłowy, równie hardy jak oczy.
- Ludzie nazywają mnie Angie.
Nastąpiła chwila denerwującej ciszy, w czasie której Hawk mierzył ją
wzrokiem.
- Ludzie zwracają się do mnie
per
panie Hawkins - odparł. - Nawet
taki przyjazny szczeniaczek jak Derry Ramsey.
Angel poczuła się niepewnie, zaskoczona dość bezceremonialnym opi­
sem przyjaciela, który uważał Hawka za niemal wszechmocnego. Więc na­
gle zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o człowieku, który zasłużył so­
bie na takie uwielbienie Derry'ego, godne herosa.
- A jak nazywają pana za plecami? - spytała.
Oczy Hawka zwęziły się.
- Tak różnie, że nawet aniołom się nie śniło - odparł. Jego przenikliwe,
twarde oczy mierzyły ją obojętnym spojrzeniem, zatrzymując się na świetli­
stej aureoli z włosów. - Angel. Pasuje do pani.
Coś w jego tonie powiedziało jej, że ona jest dla niego Angel i że tak już
pozostanie. Zirytowała ją ta arogancja, lecz po chwili zapanowała nad sobą
-
8-
-9-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dietanamase.keep.pl