Elleen - Grinch - Świąt nie będzie, Fan Ficion, Harry Potter

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Grinch: Świąt nie będzie
(Elleen, grudzień 2008 na Mirriel)

 

 

 

Miłość właściwie jest wszędzie.

 

W śmiechu dziecka — dźwięki rozkładają się na pojedyncze drgania i składają w czapkę z ogromnym, białym pomponem — w płaczu zdradzanej żony — z perlistych łez tka się ciemnoczerwone wdzianko — w pocałunkach kochanków — smak podniecenia rysuje się cienką kreską na pomarszczonej twarzy.

 

— Mamo, jak powstają boginy?

 

Pierwszy śnieg zaskakuje Brytyjczyków końcem listopada. Niewielki płatek ląduje na dachu starej szopy na obrzeżach miasta i powoli zmienia stan skupienia. Przyczajony wewnątrz pozornie bezcielesny stwór otwiera wszystkie trzy pary wyłupiastych oczu i rozciąga usta w złośliwym uśmiechu. A potem znika.

 

— Rodzą się z ludzkich strachów, kochanie.

 

Ludzie boją się utraty bliskich — bogin Albusa Dumbledore'a jest martwym ciałem Ariany — ludzie boją się swojej wyobraźni — bogin Terry'ego Boota jest siedmiogłowym smokiem — ludzie boją się bać — bogin Harry'ego Pottera jest dementorem.

 

— A jeśli ktoś boi się... miłości?

— Miłości? Nikt nie boi się miłości, głuptasie.

 

Stwór węszy. Na ścieżce prowadzącej do starego zamku zostawia brudne ślady czterech par nienaturalnie długich stóp. Góry, las, niewielka chata... Tak, pod stołem będzie wygodnie.

 

— Chciałabym spotkać dobrego bogina.

— Nie ma dobrych boginów, kochanie.

— A widziałaś wszystkie?

— No... nie.

— To skąd wiesz, że nie ma dobrych?

 

Stwór układa się na zalanej herbatą podłodze i czeka.

 

(— Koniec wojny — mówi Draco z ulgą.

— A koszmary? — pyta Narcyza i kładzie bladą dłoń na ramieniu syna. Policzki Draco różowieją nieznacznie.

— To tylko głupie sny, matko.

— Koniec wojny to koniec "głupich snów", Draco.)

 

— Cholibka! — wykrzykuje Hagrid, zaglądając pod stół. Trzy pary jaskrawożółtych ślepi obserwują go uważnie. — Cip-cip?

Stwór macha lekceważąco ręką.

— Daruj sobie, wyglądam na kurczaka?

— Nie za bardzo — zgadza się gajowy. — O kurczę, pierwszy raz widzę, jak mamę kocham. Czym jesteś?

— To było niegrzeczne.

— Praszam. Kim jesteś?

— O babciu, czy wyglądam na człowieka? — pyta ponownie stwór i uśmiecha się złośliwie. Hagrid marszczy czoło.

— Kpisz se ze mnie, mała poczwaro? Gadaj, czym jesteś, albo won z mojego domu!

— Dobra, dobra, wyluzuj, człowieku. Jestem boginem.

Hagrid drapie się po brodzie i obrzuca przybysza uważnym spojrzeniem.

— Że niby mam mieć cykora?

— Ty nie — odpowiada stwór. — Teraz produkuje się strachy jednorazowego użytku, chińska robota, łapiesz?

— No... nie za bardzo.

— Nieważne. Jestem bożonarodzeniowym boginem Harry'ego Pottera.

— Aha — chrząka Hagrid. — Wiesz, jakoś mi się nie zdaje, że Harry boi się jakiegoś gostka z trzema parami oczów, nie da rady.

— Miałem harfę — oznajmia stwór, jakby to o wszystkim przesądzało — ale zgubiłem.

— Co robisz pod moim stołem?

— Interes mam. Podobno dziergasz takie różne pierdółki w przerwach między wizytami w pubach.

— Ano dziergam.

— To wydziergaj mi czapkę.

— Zimno w uszka? — pyta Hagrid, nagle poruszony losem dziwnego stworka.

— Jak cholera. Gdyby udało ci się stworzyć czerwoną, spiczastą i z białym futerkiem...

— Jak Święty Mikołaj? — W wielkiej głowie gajowego powoli zaczynają pracować nieliczne trybiki.

— Mam czerwone skarpetki — piszczy szybko stwór. — I jestem fetyszystą białych futerek, och, białe futerka!

— Aha.

Trybiki w mózgu Hagrida rzężą i zapadają w sen zimowy.

 

— A gdyby...

— Gdyby babcia miała wąsy!

— Ale... nasza babcia na przykład miała.

 

(Harry pracuje bez wytchnienia. Nie ma czasu do stracenia — trzeba naprawić świat. Pierwsze po wojnie święta spędza zakopany w raportach Głównego Biura Aurorów. Ministerstwo świeci pustkami, nawet bojownicy o prawa zwierząt przestali okupować atrium i udali się do domów zjeść świątecznego indyka.

 

Tylko nazwiska na kartach historii spacerują po korytarzach, tylko Harry Potter przekopuje się przez dokumenty, tylko Draco Malfoy udaje, że nie widzi mrugającej do niego z końca gabinetu choinki. Tylko przedziwny stwór w mikołajowej czapeczce na palcach zmierza w kierunku Departamentu Tajemnic.)

 

— Stój! — krzyczy niezbyt rozgarnięty stróż porządku. Żółtooki stwór zatrzymuje się w pół kroku. — Przepustkę się ma?

— Się ma albo się nie ma — odpowiada stwór i robi niewinną minę. Stróż drapie się po skroni.

— Ee?

— Zdradzić ci sekret? — Stwór palcem nakazuje mężczyźnie, by się pochylił. — Jestem posłańcem Mikołaja, prezenty niosę.

— Prezenty? — Mina stróża wyraża infantylną nadzieję. — Hej, ale Mikołaj nie istnieje!

— Kto cię tak okłamał?! — oburza się stwór.

— Dobra, leć — łamie się w końcu ministerialny półgłówek. — Ale jak cię przyłapię na czymś nieprzyzwoitym!

— Niech ci Merlin w dzieciach wynagrodzi.

— Mam ośmioro.

— O kurka. To psem. Psy są miłe.

 

(Harry Potter przeciąga się z ukontentowaniem. Na dziś koniec, czas na coś miłego. Może kubek kawy albo...

 

Zegar na ścianie wybija dwudziestą. Draco Malfoy odkłada pióro i podnosi się z krzesła. Najchętniej zjadłby coś dobrego albo...)

 

— No ale gdyby założyć, że istnieją!

— Coś się tak uparła?

— Chciałabym wiedzieć, jak pozbyć się takiego bogina.

 

— Łapać złoczyńcę!

Co najmniej tuzin ludzi biegnie korytarzem w kierunku otwartych drzwi do Departamentu Tajemnic. W biegu rzucają zaklęciami, nie bacząc na to, kto się akurat znajduje na linii strzału.

— Stop, stop, NIE WE MNIE, IDIOCI! — wrzeszczy kierownik sztabu porządkowego i wypatruje w grupie pracowników ministerstwa znajomej, kruczoczarnej czupryny.

— Panie Potter, mógłby pan?

Harry Potter wysuwa się naprzód i unosi różdżkę. Po raz drugi w życiu przekracza granicę dzielącą szarość świata magii od jego największych tajemnic.

— Dobry wieczór — wita się grzecznie stwór i zaciska brzydką dłoń na klamce jednych z drzwi. — To zamknięta komnata, o której mówił ci Dumbledore, pamiętasz? — Harry kiwa szybko głową. Nie przestaje celować różdżką w intruza. — Wiesz, co się stanie, kiedy ją otworzę?

— Nie.

— Ja też nie — szepcze stwór i uśmiecha się ze złośliwą satysfakcją.

— Nie wolno ci tego zrobić.

Przy wejściu do pomieszczenia słychać kroki.

— Potter, co tu się dzieje? — pyta Draco Malfoy, a jego twarz jest bledsza niż zazwyczaj.

— Nie mam pojęcia — odpowiada Harry. Stwór ściąga z głowy czerwono-białą czapkę i naciska klamkę. Drzwi otwierają się ze skrzypnięciem.

 

— Musiałabyś pomyśleć o czymś, co go ośmieszy.

— Mam... wyśmiać miłość?

— Wyśmiać, wyszydzić, zdewaluować.

— A potem?

— Potem nauczysz się kochać na nowo, Ginny.

 

(Harry Potter uważa, że okrągła sala kręci się o całą wieczność za szybko. Tak bardzo chciałby przyjrzeć się jeszcze raz tym smutnym, szarym oczom. Draco Malfoy zaciska palce na jedynym stabilnym punkcie we wszechświecie, na ramieniu Harry'ego Pottera.)

 

— Cześć.

— Cześć. Jestem Luna. Czym jesteś?

— Boginem.

— O, ciekawe. Czym się zajmujesz?

— Aktualnie trochę mi się nudzi...

 

 

Koniec.

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dietanamase.keep.pl