Eliza Orzeszkowa - Gloria Victis(1), V2 DLA CIEBIE

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpoczšć lekturę,kliknij na taki przycisk,który da ci pełny dostęp do spisu treci ksišżki.Jeli chcesz połšczyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PLkliknij na logo poniżej.ELIZA ORZESZKOWAGLORIA VICTIS2Tower Press 2000Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000ONI(R. 1863)...Był w zamkniętym, cichym pokoju wieczór zimowy, długi, gdy ta dawna znajomamoja, z twarzš na wiatło lampy obróconš, z wnętrza głębokiej zadumy mówiła:- Pytanie twoje o moje wspomnienia, proby twoje, abym swoje wspomnienia twojejpamięci powierzyła, przenoszš duszę mojš utęsknionš w wiosnę owš, w ów sen, w owšgodzinę, którš niegdy zegar przeznaczeń wydzwonił wielkim głosem.Wiosna przeminęła, sen zgasł, godzina umarła i dusze ludzkie pozostały za nimi daleko,wirem życia coraz dalej unoszone, lecz wiecznie ich pomnę.O, wiosno! kto cię widział w naszym kraju,Pamiętna wiosno. ......................................Kto cię widział, jak była. .........................Obfita we zdarzenia, nadziejš brzemienna!Ja ciebie dotšd widzę, piękna maro senna!Przesunęła mi się o wczesnym poranku życia, jak sen złoty i krwawy, zniknęła. Powiecie rozlała się ciemnoć. W ciemnoci miałam duszę wiecznie utęsknionš i za słonecznymi,złotymi snami gonišcš - po polach, nad którymi stały cisze głuche i hasały ponurewichry.Chcesz okrucha, momentu, fragmentu tej wiosny. Dobrze. Posłuchaj!IMiałam lat dwadziecia, lecz pomimo młodoci tak wczesnej, dla przyczyn, które pomijam,bo z mojš osobš tylko były w zwišzku, wiedziałam o wszystkim, co się dokoładziało, i nikt z niczego tajemnicy przede mnš nie czynił. To tłumaczy, że w momencieowym znajdowałam się w tym domu i że byłam wiadkiem sceny tej, bardzo uważnym iwzruszonym.Dom był jednopiętrowy, obszerny, na biało otynkowany, majšcy przed sobš dziedziniecbardzo rozległy, a za sobš wysokie oparcie drzew ogrodowych. Wszystko, co otaczałodom ten i znajdowało się w jego wnętrzu, oznajmiało dostatek wielki i smak wykształcony.Pięknie tam było, zamożnie, wytwornie i dotšd spokojnie.Ale teraz anioł spokoju z ziemi tej odleciał i rozlało się po niej wrzenie głuche, bo tajemnicšokryte, tym namiętniejsze i tym tragiczniejsze. Było to wrzenie serc i głów w kotleniewoli, pod pokrywš tajemnicy.W obszernym i ozdobnym wnętrzu domu toczyły się gwarne rozmowy trzydziestuokoło mężczyzn różnego wieku i różnej powierzchownoci. Na dnie gwaru tego czuć byłonie wypowiedziane, lecz niespokojne oczekiwanie.4Byli to członkowie organizacji powstańczej paru powiatów poleskich, oczekujšcy naprzybycie jednego ze współobywateli swoich, który dzi przed nimi miał złożyć owiadczenie,że przyjmuje dowództwo nad miejscowym oddziałem zbrojnym lub że je odrzuca.Prawie powszechne było zdanie, że nie odrzuci, ale pewnoci zupełnej nie posiadał nikt.Nikt z obecnych nie znał go z bliska, wielu nic znało go wcale. Jednak od kilku już miesięcyimię jego wymawiane było w okolicy bardzo często.- On jeden mógłby! - mówiono. - On tylko jeden!I czoła mówišcych powlekały się troskš, bo jeżeli on nie zechce, nikt w tych stronachnie potrafi. A rękom nieumiejętnym, sztuce wojskowej obcym, zadanie to powierzać...Nietrudno było przypuszczać, że nie zechce, bo zadanie posiadało wagę i grozę rzeczyniezmiernie wysokich i niebezpiecznych.Ten, kto zadania tego miał się podjšć, musiał posiadać bary Atlasa i serce gardzšcemieczami Damoklesowymi. Mnóstwem mieczy najeżone było to zadanie i krwawiły się nanich napisy: Odpowiedzialnoć, Męka, mierć. Trzeba było porzucić wszystko, co byłomiłe, kochane, spokojne, bezpieczne, a pójć pomiędzy te miecze, w ich błyskawice i wich mordercze szczęki. Trzeba było zwyciężyć albo zginšć; trzecie wyjcie z koła ich nieistniało. Zwyciężyć za łatwo nie będzie; owszem, stokroć trudniej aniżeli poprzednikom,którzy w epizodach minionych tej już prawie stuletniej walki - nie zwyciężyli. Więc trzebabyło mieć głowę zapalonš takim pożarem idei, aby w jego blaskach olepnšć całkowicie nasamego siebie, na wszystko, co nie jest przedmiotem tej idei i jej ofiarnym. ołtarzem.Trzeba było w samej nawet klęsce, zza zasłon czasu dostrzeżonej, widzieć krwawe, leczniemiertelne ziarno przyszłego zwycięstwa i umieć na grób własny patrzeć renicš nietylko niewzruszonš, lecz jeszcze rozradowanš przez myl i nadzieję, że kiedy, w pokoleńi czasu oddali z emanacji przez grób ten wyziewanych powstanie krwiš przelanš uniemiertelnionyArcyzwycięzca, Duch.Zdarzać się wprawdzie mogło, że w koło to wstępowało, w krater ten wskakiwało uniesienielekkomylne, uniesienie młodzieńcze, nie znajšce faktów, liczb, możnoci, niemożnoci,wzgardliwie omijajšc wszystko, co nie jest żšdzš serca, marš wyobrani.Ale o nim wiedzieli wszyscy, że w sile męskiej wieku będšc, młodzieńcem już nie był,że wiele wiedział, umiał, że w rzemiole wojskowym był biegły. W tych stronach poleskichurodzony, młodoć daleko stšd przepędził, w wojnach brał udział, twarde prawo żelazai liczby znał. Pułkownik jednego z uczonych działów ogromnej armii, drogę miałprzed sobš dalekš, może z wysokimi szczytami u kresu. I nagle rozstał się z tš drogš, zerwałz przeszłociš, wyrzekł się przyszłoci, do rodzimej swej wsi poleskiej powrócił, wniej osiadł. Niedawno, zaledwie przed miesišcami.Nikt go tu z bliska nie znał, więc nikt nie wiedział, na jakš miarę pier jego skrojona.Bo posiadać rozum, umiejętnoć, biegłoć w fachu, nie zawsze znaczy to być człowiekiemmajšcym serce wielkie.Kto wie, jak postšpi?Poselstwo, przed niewielu dniami do niego wysłane, odpowiedzi stanowczej nie przywiozło.Przyrzekł, że dzi przed zgromadzonymi członkami organizacji stanie i postanowienieswoje owiadczy.Tymczasem nie przyjeżdża.Pora dnia już póna. Właciwie dzień już się skończył. W salonach służba zapaliła lampy.Jasne wiatło rozlało się po obrazach, sprzętach, kwitnšcych rolinach, obcišżajšcychstoły ksišżkach, dziennikach, albumach. Przez kilka okien otwartych na wieczór kwietniowy,dziwnie cichy i ciepły, wlatywał zapach narcyzów i mieszał się w powietrzu z jasnymwiatłem lamp.Jasno i wonno było w salonach, jednak stawać się poczęło chmurnie i duszno.Rozmowy leniwiały, gwar głosów przycichał, na czołach osiadały chmury.5Gospodarz domu, urodziwy i rosły brunet, w rednim wieku, z czołem wyniosłym iustami przybierajšcymi często zarys mšdrych, lecz sarkastycznych umiechów, z kilkustarszymi goćmi przechadzał się po salonie, coraz więcej milczšcy i roztargniony. Oni, cigocie, z pobłyskujšcš srebrem siwiznš na głowach, kiedy niekiedy przystawali, przysłuchiwalisię czemu, zdawali się na co oczekiwać.Co chwila kto wysuwał się z salonu, wychodził na ganek domu i w zmierzch łagodnegowieczoru wpatrzony wytężał wzrok i słuch.Inni otwierali leżšce na stołach dzienniki, albumy, lecz łatwo było zgadnšć, że kart, naktóre patrzyli, nie widzieli, z mylš około czego innego kršżšcš.Inni jeszcze u otwartych okien stojšc zamieniali się półgłonymi słowami, często milk-nšc, w zamyleniu.Wród tych u okien stojšcych najwyraniej dzi dostrzegam szlachetnš twarz WładysławaOrszaka. Postawę miał ciężkš nieco, ruchy powolne i mowę nieco powolnš, rozważnš.Starzej nad swoje lat czterdzieci wyglšdajšcy, oczy zmęczone i smutne wznosił ku górze,ku zawieszonym za oknem mrocznym błękitom, a pod bujnym, ciemnym wšsem ła-godnymi jego usty poruszały ledwie dostrzegalne drgania. Jakby modlił się. Może. wiatłolampy pozłacało mu ciemne włosy i brodę, na szerokš pier spadajšcš.Najmłodsi z towarzystwa do nas, kobiet, się zbliżyli. Nas, kobiet, było tylko dwie. Gospodynidomu, ładna, wiotka, trochę tylko ode mnie starsza, tuż przy mnie na małej kanapcesiedziała. Zbliżył się do niej i do mnie bardzo wysoki, atletycznie zbudowany brunet,którego dla rysów rzymskich i cery południowej Scypionem czasem nazywano. Powierzchownoćto była człowieka miałego, mocnego w uczuciach i woli. Oczy płonęły jakczarne diamenty, usta pod czarnym wšsem gorzały purpurš. Przy nim niebawem stanšł typmłodzieńczy zupełnie odmienny. Południe i północ.Postawa wysmukła, raczej wštła niż silna, twarz biała, włosy złote, wesołoć niemaldziecinna w błękitnych oczach. Słynny na szerokš okolicę z namiętnoci myliwskiej, zeznakomitej jazdy konnej, z wprawy strzeleckiej. Przeszłoć krótka bardzo, lecz w którejnic nie zapowiadało polotu ku gwiazdom lub pocišgu ku otchłaniom. Trzeci, który sięzbliżył, jeszcze prawie student, przez nas z powodu pokrewieństwa bliskiego po imieniuFlorentym nazywany. Ze studiów uniwersyteckich przywiózł z sobš demokratyzm goršcy,zawzięty, w myli, sercu i mowie wcišż jakby pacierz odmawiajšcy deklinację: lud, ludowi,dla ludu, przez lud, w ludzie... Ogorzały, barczysty, łšczył w sobie z demokratycznymsposobem mylenia nieco też demokratycznš, umylnš rubasznoć ruchów i słowa, gdy zszarych oczu patrzała na wiat miękka, litociwa, wcišż ku wyżynom wzlatujšca dusza marzyciela.Stanęli przed nami i zaczęli mówić o nim.- Spotkałem się z nim, widziałem go, to człowiek niezwykły, na wodza stworzony.Przyrzekł, więc przyjedzie... Tacy ludzie, gdy co przyrzeknš...- Rzecz prosta, że przyjedzie. Czy dowództwo przyjmie? nie wiadomo...- Przyjmie niezawodnie...- Dlaczego niezawodnie?Gospodarz domu zbliżył się do żony i z cicha rzekł:- Jest już tak póno, że kazałem podawać wieczerzę. Pro goci, Stefuniu!Wysokie czoło przeszywała mu zmarszczka niezadowolenia i w zarysie ust tk... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dietanamase.keep.pl