Einstein Mozart, e i audio-booki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Alfred einstein
Mozart
Podróżnik
Istnieje osobliwy rodzaj ludzi, w których rozgrywa się wieczna walka o
przywództwo między ciałem i duszą, między pierwiastkiem zwierzęcym a boskim. Te
przeciwieństwa, uderzające u wszystkich wielkich, w nikim może nie występują tak
dobitnie, jak w Wolf-gangu Amadeuszu Mozarcie.
Pierwiastek boski jest w Mozarcie tak czysty, że cała epoka widziała go tylko
przez pryzmat fałszywego idealizowania. Gdybyśmy nie wiedzieli nic o jego życiu,
wydawać by się nam mógł, jak Szekspir, postacią na pół mityczną, a jego koncerty
fortepianowe, cztery wielkie symfonie, Don Juan i Czarodziejski flet uchodziłyby
za dzieła twórczości półanonimowej, jak dramaty poety ze Stratfordu nad Avonem.
Można by je wprawdzie, podobnie jak dramaty Szekspira, wyjaśniać "historycznie",
z wynikiem do pewnego stopnia zadowalającym; a jednak wznosiłyby się wysoko
ponad wszystko, co historyczne, w niewytłumaczalną wiekuistość sztuki.
Jako artysta, jako muzyk, Mozart wydaje się istotą "nie z tego świata".
Powtarzam: dla pewnej epoki XIX wieku - dla romantyzmu - dzieło jego zdawało się
przedstawiać tak czystą, formalnie skończoną, "boską" doskonałość, że
najbardziej bezwzględny przedstawiciel tego okresu mógł nazwać go (w swym szkicu
o Beet-hoyenie) "subtelnym geniuszem światła i miłości" muzyki - nie wywołując
protestu. Wyrażając bowiem taki pogląd, był Ryszard Wagner całkowicie zgodny
także z przeciwnikami swej sztuki: z Robertem Schumannem, który nazwał Symfonią
g-moll Mozarta dziełem "greckiej lekkości i gracji", lub z pierwszym poważnym
biografem Mozarta, Otto Jahnem, który po części nieświadomie, po części
rozmyślnie pomijał wszelkie głębsze dysonanse w życiu i dziele Mozarta.
Rozmyślnie - gdyż, w przeciwieństwie do Wagnera i Schumanna, Jahn znał większość
listów Mozarta; a przecież te listy odsłaniają Mozarta jako człowieka tak bardzo
"z tego świata", człowieka z jego pełnokrwistą, dziecięcą, dziecinną, aż "ludzką
- arcyludzką" indy-
CZŁOWIEK
widualnością, że nikt, przynajmniej w Niemczech, nie odważył się ich wydać w
całości!, a wdowa po nim, czy też inni ludzie pełni dobrych chęci, niektóre
partie listów, nawet tych z ostatniego okresu życia, uczynili na zawsze
nieczytelnymi.
Dzięki owym najbardziej pełnym życia, najmniej uszminkowa-nym, najprawdziwszym
listom, jakie kiedykolwiek napisał muzyk, znamy Mozarta - człowieka. Wiele dni,
niejeden miesiąc, a nawet kilka lat w jego krótkim życiu spowija mrok - na
przykład lata salzburskie 1775-76 albo miesiące pomiędzy jego powrotem z Paryża
a operą Idomeneo, czy też rok 1789 w Wiedniu; ale za to, jeśli chodzi o inne
dnie, miesiące i lata jego życia, posiadamy o nim dokładniejsze i bardziej
intymne wiadomości niż o jakimkolwiek innym wielkim muzyku XVIII, a nawet XIX i
XX wieku. Wiadomości tak dokładne, że obraz człowieka wydaje sią czasem
niezgodny z obrazem twórcy. W rzeczywistości jednak istnieje wspaniała jedność.
Młody człowiek, który do siostry pisał swawolne, a do kuzyneczki "Basie"
nieprzyzwoite listy, komponował też z najżywszą uciechą kanony do całkiem
niesalonowych tekstów. W Żarcie muzycznym odnajdujemy jego zamiłowanie do
"figlów", wyrażone w samej muzyce; lecz za tym "figlarstwem" kryje się głęboka
wiedza teoretyczna, której Mozart w pewnym okresie zamierzał nadać formę
literacką. A jedność człowieka i twórczego muzyka widać najjaśniej, gdy
spojrzymy na jej dwa aspekty: Mozart, niesamowicie przenikliwy, bezlitosny,
bezkompromisowy obserwator i sędzia ludzkiej natury to zarazem Mozart - wielki
dramaturg. Jego muzyka mówi o tajnikach serca, które znał do głębi i człowiek, i
artysta.
A jednak jest coś z prawdy w tym, że Mozart był tylko gościem na tej ziemi:
zarówno w najwyższym, duchowym znaczeniu - i o tym wciąż będziemy mówili w tej
książce - jak i w zwykłym, ludzkim sensie. Nigdzie nie był naprawdę "u siebie":
ani w Salz-burgu, gdzie się urodził, ani w Wiedniu, gdzie zmarł. A pomiędzy
okresami pobytu w Salzburgu i w Wiedniu odbywał podróże we wszystkie niemal
strony świata - podróże, które wypełniły sporą część jego życia. Ruszał w podróż
bez dłuższych namysłów, a gdy .powracał do osiadłego trybu życia, to tylko z
musu, a co najmniej z żalem.
"Moje serce jest pełne zachwytu, bo mi tak wesoło w tej podróży.
1 Później zostały opublikowane w całości: Mozart, Brlefe und Aufzelchnungen,
pełne wydanie. Wydane przez Internationale Stiitung Mozarteum Salzburg, zebrali
i opatrzyli komentarzem Wilhelm A. Bauer i Otto Erich Deutsch, 4 tomy, Kassel-
Basel-London-New York; Barenreiter-Verlag 1962-63. (Uwaga wydawcy niemieckiej
wersji książki A. Einsteina, S. Fischer Yerlag Frankfurt am Main 1970, s. 12.)
PODRÓŻNIK
bo w dyliżansie tak ciepło, bo nasz woźnica to ^zielny zuch,
który ieśli droga choć troszkę na to pozwala, jedfzie tak szyb
ko" - pisze do domu na jednym z pierwszych postojów (Wbrgl,
13 grudnia 1769) podczas pierwszej podróży do Włoch. Jakże za- ,
7drości młodemu Jirovecowi, który w roku 1786 wyrwał się do
Włoch- Ty szczęśliwcze! Ach, gdybym mógł z Tobą jechać, jakże
byłbym "rad!" Pod koniec tegoż roku kusi go bardzo, by znów po-
iechać do Anglii; proponuje staremu ojcu, by "wziął w opiekę"
ego dwoje dzieci, co jednakże ojciec "bardzo stanowczo" odrzuca.
Pamiętał na pewno, że trzy lata wcześniej umarło najstarsze dziecko
Mozarta pozostawione w Wiedniu pod opieką niani, podczas gdy
rodzice 'spędzali lato w Salzburgu. Leopold Mozart miał uzasadnio
ne powody do obaw, że tych dwoje dzieci zapewne pozostałoby pod
opieką dziadka dłużej, niż by sobie życzył. Cóż bowiem znaczą dla
Wolfeanga dzieci, gdy w grę wchodzi podróż! Zapomina o nich;
chodzi o jego dzieło. Podróżowanie nie przerywa twórczej dzia
łalności Mozarta, lecz pobudza ją. A gdy nie może podróżować do
woli iak w ciągu ostatnich dziesięciu lat w Wiedniu, to przynaj
mniej przenosi swą siedzibę - która nigdy nie jest mu "domem" -
z jednego mieszkania do drugiego, z miasta na przedmieście
i z przedmieścia do miasta. Nawet Beethoven nie zmieniał mieszka
nia tak często a przeprowadzał się przeważnie na skutek przyczyn
bardzo konkretnych. U Mozarta istotną rolę odgrywa wewnętrzna
potrzeba zmiany otoczenia, zaczerpnięcia z nowego otoczenia no
wych podniet twórczych. Akceptuje niewygody przeprowadzki; za
stępują mu one niewygody podróży dyliżansem.
' Wcześnie zaczął podróżować. 12 stycznia 1762 ojciec zabiera chłop
ca który jeszcze nie skończył sześciu lat, na dwór kurfirsta w Mo
nachium i aż do roku 1773 kieruje wszystkimi jego wojażami. Ze
względu na to, a także dlatego, że osobowość Mozarta musi się -
rozpatrywać nie tylko samą w sobie, lecz jako owoc drzewa genea- •
logicznego Mozartów - trzeba nam na chwilę opuścić główny wą- •
tek aby zająć się bliżej ojcem Wolfganga.
Leopold Mozart żyje w pamięci potomności jako ojciec swego <=yna Gdyby nie był
związany z Wolfgangiem Amadeuszem, nazwisko jego nie miałoby znaczenia większego
niż nazwiska setek innych solidnych muzyków XVIII wieku, dążących do swych
skromnych celów na którymś z wielu małych dworów książęcych - świeckich lub
kościelnych - południowych Niemiec; a Leopold nawet nie osiągnął najwyższego w
jego wąskim kręgu stanowiska, gdyż nigdy nie został pierwszym kapelmistrzem.
Wszelako był ojcem swojego syna, i jako ojciec takiego geniusza zrozumiał swoją
misję. Gdyby nie ojciec i jego wpływ, na który
CZŁOWIEK
syn reagował bądź uległością, bądź oporem, Wolfgang nigdy nie osiągnąłby tego
charakteru i tej wielkości. Postać Leopolda widoczna jest w kręgu blasku, jaki
otacza jego syna; bez tego światła pozostałby w cieniu. Tu jednak jego sylwetka;
rysuje się wyraziście - nie zawsze całkiem sympatyczna, często budząca
wątpliwości, ale w blaskach i cieniach żywa i plastyczna. A choć nie talentem,
to jednak ambicją, wolą, energią góruje znacznie nad wielu współczesnymi. To nie
był tylko "muzykant". Literacka spuścizna, jaką zostawił - jego Szkolą gry na
skrzypcach z roku 1756 - zapewnia mu skromne miejsce w każdej historii muzyki
instrumentalnej: także bez swego nieśmiertelnego syna byłby Leopold Mozart
zawsze autorem Yersuch einer grilndlichen Violin-schule, pracy, która pisał
niedługo przed urodzeniem się Wolfganga Amadeusza.
W pierwszym roku życia Wolfganga napisał Leopold krótką autobiografię do dzieła
F. W. Marpurga Historisch-Kritische Bey-trdge żur Aufnahme der Musik,
zawierającego "Informację o obecnym stanie muzyki Jego Książęcej Mości
Arcybiskupa w Salzbur-gu w roku 1757". Znajdujemy tu zarys życia i twórczości
trzydzie-stoośmioletniego muzyka:
,,P. Leopold Mozart z cesarskiego miasta Augsburga. Jest skrzypkiem i
koncertmistrzem orkiestry. Komponuje muzykę kościelna i świecką. Urodził się 14
listopada 1719 i wnet po ukończeniu studium filozofii i prawa objął w roku 1743
służbę u arcyksiecia. Dał się poznać we wszystkich rodzajach kompozycji, jednak
nie wydał drukiem żadnych utworów, i tylko w roku 1740 wysztychował w miedzi 6
Sonat a 3, głównie dla nabycia wprawy w sztuce sztychowania. W czerwcu 1756
wydał swą szkołę gry na skrzypcach.
Spośród utworów p. Mozarta, znanych z rękopisów, trzeba przede wszystkim zwrócić
uwagę na wiele kontrapunktycznych i innych utworów kościelnych; dalej na bardzo
liczne symfonie, częścią tylko a 4, częścią jednak z wszystkimi zwykłymi
instrumentami; tak samo na ponad trzydzieści wielkich serenad, w których są też
solowe partie dla rozmaitych instrumentów. Napisał również wiele koncertów, w
szczególności na flet poprzeczny, obój, fagot, róg, trąbkę etc., niezliczone
tria i divertimenta na rozmaite instrumenty; również dwanaście oratoriów i
mnóstwo utworów scenicznych, nawet pantomim, a zwłaszcza pewne okolicznościowe
utwory, jako to: muzykę wojskową z trąbkami, kotłami, bębnami i piszczałkami -
oprócz zwykłych instrumentów; muzykę turecką; utwór z użyciem "stalowego
fortepianu* *; wreszcie muzykę do sanny z pięcioma
1 Rodzaj czelesty
PODRÓŻNIK
dzwonkami od sań, nie mówiąc o marszach, o tak zwanych "Nachtstiicken" i o wielu
setkach menuetów, tańców operowych i tym podobnych utworów".
Możemy nieco uzupełnić te informacje. Leopold był najstarszym z sześciu synów
augsburskiego mistrza-introligatora, Jana Jerzego Mozarta, którego przodków w
linii męskiej można prześledzić wstecz aż do XVII, a może nawet XVI wieku:
nazwisko, dziś symbol wdzięku, przybiera czasem bardziej szorstką postać, na
przykład Motzert; i szorstkimi ludźmi - rzemieślnikami, wieśniakami-bywali
zapewne ci, co je nosili. Również matka Leopolda, Anna Maria Sulzer, druga żona
introligatora, pochodziła z Augsburga; przeżyła o przeszło trzydzieści lat swego
męża, który zmarł 19 lutego 1736. w wieku lat 57. Żyła, jak się zdaje, w dobrych
warunkach materialnych, gdyż właśnie w okresie powstawania Szkoły gry na
skrzypcach Leopold skrzętnie zabiegał o to, by nie zostać jako współ -
spadkobierca skrzywdzonym pośród licznego rodzeństwa - każde z nich na konto
spadku otrzymało już wówczas trzysta guldenów zaliczki.
Widocznie Leopold wyróżniał się wśród rodzeństwa bystrością umysłu, nie został
bowiem rzemieślnikiem jak jego bracia, Józef Ignacy i Franciszek Alojzy, obaj
szacowni introligatorzy. Jego ojciec chrzestny, kanonik Jan Jerzy Grabher,
umieścił go jako dysz-kancistę w chórze kościoła Ś w. Krzyża i Św. Ulryka, a
śpiewak kościelny mógł wcale łatwo zostać duchownym. Uczy się nie tylko śpiewać,
ale też grać na organach; w roku 1777 Wolfgang zawiera w Monachium znajomość z
byłym kolegą Leopolda, który sobie jeszcze żywo przypomina pełną temperamentu
grę organową młodego muzyka w klasztorze Wessobrunn. Po śmierci ojca wysłano
Leopolda do Salzburga i wspomagano finansowo, sądząc, że pomoc ta będzie użyta
na studia teologiczne. Ale Leopold już wówczas jest młodym dyplomatą; potajemnie
snuje całkiem inne projekty i "nabiera klechów na to, że zostanie księdzem". Po
dwu latach nie studiuje już wcale na uniwersytecie salzburskim teologii, lecz
logikę i, jak twierdzi, również prawo. W następstwie tego urwały się zapewne
pieniężne subsydia z Augsburga. Leopold musi przerwać studia; wstępuje jako
kamerdyner w służbę dziekana salztaurskiej kapituły katedralnej, hrabiego Jana
Baptysty Thurn, Valsassina und Taxis (nazwisko Thurn und Taxis ma sławę
światową, jako nazwisko dziedzicznych poczmistrzów Świętego Cesarstwa
Rzymskiego).
To mniej więcej wszystko, co wiemy o pierwszych dwudziestu latach jego życia.
Kto go uczył gry organowej i kompozycji, nie wiadomo; łatwiej odtworzyć, co
śpiewał w chórze katedralnym w Augsburgu. Były to koncertujące utwory kościelne
południowo-
CZŁOWIEK
niemieckich i włoskich mistrzów - ich najświetniejszym i wywierającym
najsilniejszy wpływ rezprezentantem był kapelmistrz cesarski J. J. Fux. Wolnemu
miastu Augsburgowi, gdzie współżyli katolicy i protestanci, zawdzięczał może
Leopold pewną tolerancyj-ność lub raczej krytyczną postawę wobec wszystkiego, co
miało związek z klerem (dzięki czemu nie został księdzem); a dalej - solidny,
nieco prowincjonalny gust w dziedzinie muzyki kościelnej, a w muzyce świeckiej
południowoniemiecką rubaszność. Ten po-łudniowoniemiecki gust udokumentowany
jest najdobitniej w Augs-burger Tafel-Conject o. Walentyna Rathgebera, obszernym
zbiorze - cztery zeszyty - popularnych, chłopskich i mieszczańskich pieśni,
chórów, ąuodlibetów, utworów instrumentalnych; wszystkie te utwory wydane
zostały (1733-46) u augsburskiego wydawcy Leopolda, Lottera, i wszystkie pełne
są rubasznego, dosadnego ba-warsko-szwabskiego humoru. Odegrały one ważną rolę w
rodzinie Mozartów; bez nich nie do pomyślenia byłyby ani Jazda saniami i
Chłopskie wesele Leopolda, ani też młodzieńczy Galimathias mu-sicum Wolfganga.
Leopold miał kiepską opinię o swym augsburskich rodakach, a Wblfgang jeszcze
znacznie gorszą; ale to połud-niowoniemieckie dziedzictwo mieli we krwi.
Nie bardzo wiadomo, co zawiodło Leopolda do Salzburga, dokąd droga z Augsburga
prowadziła przez takie centrum kulturalne, jak Monachium. Uniwersytet księstwa
bawarskiego w Ingolstadt był o wiele bliższy dla mieszkańców Augsburga i dawałby
takąż gwarancję ściśle ortodoksyjnego wykształcenia młodego teologa jak
Salzburg. Może kanonicy od Św. Ulryka zarekomendowali Leopolda Mozarta do
Salzburga, gdyż klasztor Św. Ulryka był jednym z tych benedyktyńskich
klasztorów, które niegdyś przyczyniły się do założenia salzburskiego
uniwersytetu, a spośród kanoników augsburskich kilku było także kanonikami w
Salzburgu (np. Dietrich-stein, Waldstein). Jakkolwiek się rzeczy miały, los
sprowadził Leopolda nad brzegi rzeki Salzach, co i dla niego, i dla Salzburga
miało niejakie następstwa.
Studium logiki wywarło na jego sposób myślenia silny wpływ - dobry i zarazem
fatalny. Stał się muzykiem "wykształconym", mającym własne zdanie nie tylko o
świecie i ludziach, ale także o prawidłach swej sztuki; interesującym się
obrazami Rubensa, literaturą oraz małą i wielką polityką małych i wielkich
potentatów swej epoki; rozumiejącym nieźle łacinę i umiejącym się posługiwać
ojczystą mową - i to w sposób niezwykle zręczny i żywy, z wielu
południowoniemieckimi, dosadnymi ludowymi wyrażeniami, dodającymi jego stylowi
szczególnego uroku. Ktokolwiek czytał jego opisy podróży w listach z Paryża lub
Londynu albo któryś
PODRÓŻNIK..
z jego listów do syna w Mannheimie, ten wie, jak żywo i plastycznie umiał
Leopold pisać. Gdy opisuje swoje uczucia w ów poranek, kiedy żona i syn
odjechali do Paryża - w złowróżbnym momencie, bo nigdy już nie miał ujrzeć
swojej żony - prawda i realizm opisu wznoszą się do wyżyn nieświadomej
poetyczności (list z 25 września 1777):
"Po Waszym odjeździe wyszedłem bardzo wyczerpany po schodach na górę i rzuciłem
się na krzesło. Rozstając się z Wami, starałem się ze wszystkich sił opanować,
aby nasze pożegnanie, nie stało się jeszcze boleśniejsze, i w tym zamęcie
zapomniałem dać memu synowi ojcowskie błogosławieństwo. Pobiegłem do okna i
posłałem je jeszcze Warn obojgu, ale nie dostrzegłem Was już w bramie; doszliśmy
więc do wniosku, żeście już odjechali, bo ja przedtem długo siedziałem, o niczym
nie myśląc. Nannerl płakała okropnie i z wielkim trudem usiłowałem ją pocieszyć.
Skarżyła się na ból " głowy i nudności, a w końcu zrobiło jej się niedobrze i
porządnie zwymiotowała; owinęła sobie głowę, położyła się do łóżka i kazała
zamknąć okiennice; Pimps [piesek Mozartów] smutny ułożył się koło niej. Ja
poszedłem do swojego pokoju, zmówiłem ranny pacierz, położyłem się koło pół do
dziewiątej na łóżku, poczytałem trochę, uspokoiłem się i zadrzemałem. Przyszedł
pies, zbudziłem się, pokazał mi, że mam z nim iść, z czego się domyśliłem, że
musi być już blisko dwunasta i on chce wyjść na dwór. Wstałem, wziąłem futro,
zajrzałem do Nannerl, która spała głęboko, i zobaczyłem, że na zegarze jest wpół
do pierwszej. Kiedy wróciłem z psern, zbudziłem Nannerl, a potem kazałem podać
obiad. Nannerl nie miała wcale apetytu; nic nie jadła, po obiedzie położyła się
do łóżka, a ja po odejściu Bullingera również położyłem się, spędzając czas na
modlitwie i czytaniu. Wieczorem Nannerl czuła się dobrze i była głodna, graliśmy
w pikietę, potem zjedliśmy w moim pokoju, a po kolacji rozebraliśmy jeszcze
kilka partyjek, po czym poszliśmy w imię Boże spać. Tak minął ten smutny dzień,
jakiego nie spodziewałem się przeżyć w moim życiu".
Nic w tym złego, że Leopold, zawsze dyplomata, pragnął tym naiwnym opisem
wywrzeć także pewne wrażenie na synu, który ze swej strony był w najlepszym
nastroju, pisząc dwa dni wcześniej: "Wszystko jeszcze będzie dobrze. Spodziewam
się, że Tato ma się dobrze i jest tak zadowolony jak ja..."
Przewaga intelektualna Leopolda - która jeszcze wzrosła w ciągu wielkich podróży
z rodziną lub z synem dzięki poznaniu świata i nabytym doświadczeniom - była
jednak dla niego także darem Danajów; zrodziła w nim bowiem ' poczucie wyższości
nad kolegami i krytyczną postawę wobec przełożonych, spowodowała izo-
\
CZŁOWIEK
lać je w pracy zawodowej i wielce przyczyniła się do niepopularnoścł Leopolda.
Jego "zmysł dyplomatyczny" każe mu często podejrzewać więcej jeszcze złej woli
ukrytej za słowami i czynami bliźnich, niż jej było naprawdę, i prowadzi go nie
tylko do wnikliwych obserwacji, ale również do zasadniczych błędów. Każdy jednak
przyzna mu racJe.> gdy w liście do Wolfganga (18 października 1777) daje wyraz
takim poglądom i przestrogom: "Proszę Cię, bądź wierny Bogu, licz tylko na
Niego, gdyż wszyscy ludzie to nicponie! Im będziesz starszy, im więcej będziesz
miał do czynienia z ludźmi, tym bardziej przekonasz się ó tej smutnej prawdzie".
Czy Leopold czytał Księcia Machiayellego? "Bo o ludziach można powiedzieć
ogólnie, że są niewdzięczni, zmienni, fałszywi, uciekający przed
niebezpieczeństwem, żądni zysku; kiedy im świadczysz przysługi, są ci bez reszty
oddani, ofiarowują ci krew, majątek, życie i dzieci... kiedy potrzeba jest
daleko; ale gdy się przybliży, odwracają się od ciebie." i
Przeciwwagę tego pesymizmu stanowi jego tkliwa miłość do rodziny, jego
troskliwość o nią we wszystkich sprawach codziennego życia, troskliwość, którą
najświetniej wykazał w podróżach: jeździć z żoną i dwojgiem delikatnych dzieci
po całej Europie jako zarazem kierownik podróży i impresario - było około roku
1760 przedsięwzięciem wręcz awanturniczym. Do pozytywnych cech Leopolda dodać
należy jego prawość we wszystkich sprawach życia obywatelskiego i zawodowego.
Prawda, jego "koledzy" to rzemieślnicy i pijusy; arcybiskup - to nie tylko
chlebodawca, ale także wrogi tyran, którego nie zawadzi trochę wywieść w pole
(niestety, arcybiskup nie ma ochoty, by go nabierano). Można jednak wybaczyć
Leopoldowi wszystkie słabości przez wzgląd na gorzki tragizm jego losu, tragizm,
który odczuwał głęboko. Widzi w synu słońce i blask swego życia, wierzy, że
jeśli tylko Wolfgang zechce pozostać pod jego kierunkiem, osiągnie szczyty już
nie tylko artystycznego, ale i życiowego sukcesu. A tymczasem musi patrzeć, jak
syn wymyka mu się z rąk; umiera jako człowiek osamotniony, któremu nie pozostało
nic prócz korespondencji z córką i radości z wnuczka - jego pierwsze, pozorne
wyczyny muzyczne obserwuje z zachwytem, choć w rzeczywistości wnuk nie
odziedziczył nawet najbledszego odblasku świetności rodziny.
Ale wybiegliśmy naprzód i powracamy teraz do charakterystyki
1 "Perche degll uomini sł pub dir ąuesto generalmente, che słeno ingrati,
volubili, simulatori, fuggitori de' pericoli, cupidi di guadagno e mentre fai
lor bene, sono tutti tuoł, ti offeriscono ii sangue, la roba, la vlta, edj i
figli, ...ąuando ii bisogno e discosto; ma ąuando ti si appressa, si rivoltano."
PODRÓŻNIK
Leopolda. Służba w charakterze kamerdynera u dziekana kapituły, hrabiego Thurn
und Taxis, była widocznie tylko prostą - czy o-okrężną - drogą, mającą
doprowadzić Leopolda Mozarta definitywnie do muzyki. W roku 1740 dedykuje
patronowi swoje pierwsze dzieło: sześć sonat kościelnych i kameralnych (na dwoje
skrzypiec i bas), w których cząść muzyczną sam wysztychował - i w dedykacji
nazywa prałata, w barokowym stylu, swoim "ojcowskim słońcem, którego dobroczynne
wpływy wyciągnęły go od razu z gorzkich ciemności całej jego niedoli i ustawiły
na drodze do wszelkich szczęśliwych okoliczności". Jedna z tych sonat została na
nowo wydana (Denkmaler der Tonkunst in Bayern IX, 2; red. M. Seiffert); widać w
niej osobliwą mieszaninę staroświeckiej sztywności i ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Tematy
- Strona startowa
- Eichelberger Wojciech - Kobieta bez winy i wstydu, E-booki
- Elektroskażenie 1 2008, ZDROWIE
- Electronics For You Plus - June 2016, Electronics For You Plus, Electronics For You Plus 2016
- Elegancka przystawka z kurczaka na przyjęcie, Sałatki
- Elfen Lied - 12, Elfen Lied napisy pl
- Emil Zola Kaplica Sykstyńska, Zola Emil
- El Gran Libro Del Yoga, YOGA
- Emblemy opracowanie, Opracowania z Historii Literatury Wszelkiej
- Elementy gimn korekcyjnej,
- Ekumenizm - dzieło diabła, Arcybiskup Marceli Lefebvre
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- abaddon.xlx.pl