Elkeles Simone - Idealna chemia,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Spis treści:Strona redakcyjna1. Brittany2. Alex3. Brittany4. Alex5. Brittany6. Alex7. Brittany8. Alex9. Brittany10. Alex11. Brittany12. Alex13. Brittany14. Alex15. Brittany16. Alex17. Brittany18. Alex19. Brittany20. Alex21. Brittany22. Alex23. Brittany24. Alex25. Brittany26. Alex27. Brittany28. Alex29. Brittany30. Alex31. Brittany32. Alex33. Brittany34. Alex35. Brittany36. Alex37. Brittany38. Alex39. Brittany40. Alex41. Brittany42. Alex43. Brittany44. Alex45. Brittany46. Alex47. Brittany48. Alex49. Brittany50. Alex51. Brittany52. Alex53. Brittany54. Alex55. Brittany56. Alex57. BrittanyPięć miesięcy później. BrittanyDwadzieścia trzy lata później. EpilogPodziękowaniaMoshemu, który dla mnie porzucił tak wiele1. BrittanyWszyscy wiedzą, że jestem idealna. Moje życie jest idealne. Moje ciuchy są idealne. Nawetmoja rodzina jest idealna. I choć to kompletna bzdura, staram się, jak mogę, żeby tak to właśniewyglądało. Jeśli prawda wyszłaby na jaw, zniszczyłaby mój bajkowy wizerunek.Stoję w łazience przed lustrem, w pokoju leci muzyka, a ja zmywam trzecią krzywą kreskęnarysowaną pod okiem. Cholera, ręce mi się trzęsą. Początek ostatniej klasy w liceum i pierwszespotkanie z chłopakiem po rozłące na całe wakacje nie powinno być takie stresujące, ale miałamfatalny start. Najpierw lokówka zaczęła wysyłać sygnały dymne, po czym padła. Potem odpadł miguzik w ulubionej bluzce. A teraz mój eyeliner ożył własnym życiem. Gdyby to ode mnie zależało,zostałabym w milutkim łóżeczku i jadła cały dzień ciepłe ciasteczka z czekoladą.— Brit, schodź — z korytarza dobiega mnie niewyraźnie głos mamy.W pierwszym odruchu mam ochotę ją zignorować, ale to jeszcze nigdy nie dało mi nic pozaawanturą, bólem głowy i krzykiem.— Chwila! — krzyczę z nadzieją że uda mi się wreszcie narysować prosto kreskę iskończyć makijaż.W końcu daję radę, rzucam eyeliner na stolik, przeglądam się dokładnie w lustrze,wyłączam wieżę i zbiegam szybko na dół.Mama stoi na dole naszych imponujących schodów i ocenia mój strój. Prostuję się. Tak, tak.Mam osiemnaście lat i nie powinnam się przejmować zdaniem swojej matki. Ale nie wiecie, jak tojest mieszkać w domu Ellisów. Mama ma nerwicę. Nie taką, którą można bez problemu okiełznaćniebieskimi tableteczkami. A kiedy mama jest zdenerwowana, wszystkim się dostaje. Wydaje misię, że to właśnie dlatego tata wychodzi do pracy, zanim mama się obudzi, bo chce uniknąć — nocóż — jej.— Spodnie fatalne, pasek świetny — ocenia mama, wskazując palcem poszczególne częścigarderoby. — A od tych wrzasków, które uważasz za muzykę, boli mnie głowa. Całe szczęście, żeto wyłączyłaś.— Tak, mamo, dzień dobry — mówię, po czym pokonuję ostatnie stopnie i cmokam ją wpoliczek. Wyraźnie czuję intensywny zapach jej perfum. Wygląda zabójczo w swojej sukiencetenisowej od Ralpha Laurena. Jej na pewno nikt by nic nie zarzucił, bo wygląda perfekcyjnie.— Kupiłam ci twoje ulubione muffiny z okazji rozpoczęcia roku szkolnego — mówi mamai wyciąga zza pleców torebkę.— Nie, dzięki — mówię i rozglądam się za siostrą. — Gdzie Shelley?— W kuchni.— Przyszła już nowa opiekunka?— Ma na imię Baghda i nie, nie przyszła. Będzie za godzinę.— Mówiłaś jej, że wełna ją drapie? I że ciągnie za włosy? — Moja siostra zawsze daje dozrozumienia na własny, pozbawiony słów sposób, że nie lubi dotyku wełny, bo drażni jej skórę.Szarpanie za włosy to nowość, ale było już przyczyną kilku małych katastrof. Katastrofy w moimdomu mają urok wypadku samochodowego, więc lepiej ich unikać.— Dwa razy tak. Porozmawiałam dziś sobie z twoją siostrą, Brittany. Jak tak dalej pójdzie,nie będziemy już mieli gdzie szukać kolejnej opiekunki.Idę do kuchni, bo nie mam ochoty słuchać wywodów mojej mamy na temat tego, czemuShelley jest agresywna w stosunku do ludzi. Shelley siedzi przy stole na wózku i zajada specjalniedla niej zmiksowane jedzenie, bo mimo że ma dwadzieścia lat, nie potrafi gryźć i połykać jaknormalna osoba, bez fizycznych ograniczeń. Jedzenie przy okazji jak zwykle ląduje jej na brodzie,ustach i policzkach.— Cześć, Shell-bell — witam się i nachylam, żeby wytrzeć jej twarz chusteczką. — Dziśpoczątek roku szkolnego. Trzymaj kciuki.Shelley wyrzuca przed siebie gwałtownie ręce i uśmiecha się do mnie krzywo. Uwielbiamten uśmiech.— Chcesz mnie przytulić? — pytam, choć wiem, że chce. Lekarze ciągle nam powtarzają,że dla Shelley im więcej kontaktu, tym lepiej.Shelley kiwa głową. Obejmuję ją, uważając, żeby trzymać włosy z daleka od jej rąk. Gdysię odsuwam, mama wydaje stłumiony okrzyk. Dla mnie brzmi to jak gwizdek sędziego, któryzatrzymuje w biegu moje życie.— Brit, nie możesz tak iść do szkoły.— Jak?Kręci głową i wzdycha poirytowana.— Popatrz na swoją bluzkę.Spuszczam głowę i widzę na przodzie białej koszuli od Calvina Kleina dużą mokrą plamę.Ups. Shelley mnie ośliniła. Jedno spojrzenie na skrzywioną twarz mojej siostry mówi mi to, czegonie potrafi wyrazić słowami: Shelley jest przykro. Shelley nie chciała pobrudzić mi ubrania.— Nie przejmuj się — mówię jej, choć w głębi duszy wiem, że plama psuje mój idealnywygląd.Mama marszczy brwi, moczy kawałek papierowego ręcznika i stara się ją wytrzeć. Czuję sięjak dwulatka.— Idź się przebrać.— Mamo, to tylko brzoskwinie — mówię łagodnie, żeby nie doszło do ostrzejszej wymianyzdań. Za żadne skarby nie chcę, żeby mojej siostrze zrobiło się przykro.— Brzoskwinie zostawiają plamy. Nie chcesz przecież, żeby ktoś sobie pomyślał, że osiebie nie dbasz.— Dobrze. — Żałuję, że mama nie ma akurat lepszego dnia, jednego z tych, gdy nie czepiasię tak wszystkiego.Cmokam siostrę w czubek głowy, żeby nie pomyślała, że przejęłam się tą śliną.— Widzimy się po szkole — mówię, starając się, żeby zabrzmiało to wesoło. —Dokończymy rozgrywkę w warcaby.Wbiegam na górę po dwa stopnie naraz. Po wejściu do pokoju zerkam na zegarek. O nie.Dziesięć po siódmej. Sierra, moja przyjaciółka, zacznie świrować, jeśli się po nią spóźnię.Wyciągam z szafy jasnoniebieską apaszkę i błagam w duchu, żeby się udało. Może nikt niezauważy plamy, jeśli odpowiednio zawiążę chustkę.Wracam na dół, a mama znów stoi w korytarzu, żeby mi się przyjrzeć.— Świetna apaszka.Uf.Gdy ją mijiam, wciska mi muffin w rękę.— Zjesz po drodze.Łapię ciastko. W drodze do samochodu biorę nieuważnie gryza. Niestety to nie jagodowe,moje ulubione, tylko bananowo-orzechowe. Za bardzo bananowe. Ciastko przypomina mi mnie —na zewnątrz ideał, a w środku jedna wielka breja.2. AlexWstawaj, Alex.Rzucam młodszemu bratu mordercze spojrzenie i nakrywam głowę poduszką. Dzielę pokójz dwoma braćmi, jedenasto i piętnastoletnim, więc nie mam gdzie się schować i tylko poduszkazapewnia mi odrobinę prywatności.— Odwal się, Luis — chrypię spod poduszki. — No estes chingando.— Wcale się nad tobą nie znęcam. Mama kazała cię obudzić, żebyś nie zaspał do szkoły.Ostatnia klasa. Powinienem być dumny: będę pierwszy z naszej rodziny, który skończyliceum. Ale po szkole zacznie się prawdziwe życie. O studiach mogę tylko pomarzyć. Czwartaklasa liceum to dla mnie jak impreza pożegnalna przed przejściem na emeryturę dlasześćdziesięciopięciolatka. Człowiek wie, że mógłby jeszcze coś zrobić, ale wszyscy chcą, żeby jużodszedł.— Mam superciuchy — dochodzi mnie przez poduszkę dumny, ale stłumiony głos Luisa. —Nenas, laseczki, będą się ślinić na widok latynoskiego ogiera.— Super — mruczę.— Mama mówi, że mam cię oblać wodą, jeśli nie wstaniesz.Czy człowiek naprawdę nie może prosić o odrobinę prywatności? Biorę poduszkę i rzucamw Luisa. Trafiony. Woda oblewa mu całe ubranie.— Culero! — ty dupku — drze się. — Nie mam innych ciuchów.Spod drzwi dobiega mnie wybuch śmiechu. Carlos, mój drugi brat, wyje ze śmiechu jakszurnięta hiena. Ale tylko póki Luis nie rzuca się na niego. Bójka wymyka się spod kontroli, a moimłodsi bracia okładają się bez opamiętania.Nieźle sobie radzą, myślę z dumą, przyglądając się walce. Ale jestem najstarszymmężczyzną w tym domu i muszę ich rozdzielić. Łapię Carlosa za kołnierz, ale potykam się o nogęLuisa i ląduję razem z nimi na podłodze.Zanim udaje mi się odzyskać równowagę, czuję na plecach lodowaty strumień. Okręcam sięszybko i widzę, jak mi’ama oblewa nas wszystkich wodą, stojąc nad nami z wiaderkiem,wyszykowana do pracy. Jest kasjerką w pobliskim spożywczaku, kilka przecznic od naszego domu.Nie płacą za wiele, ale nam dużo nie potrzeba.— Wstawajcie — rozkazuje wściekła.— Cholera, mamo — mówi Carlos i wstaje.Miama wkłada palce do resztki lodowatej wody, która została jej w wiaderku, i pryskaCarlosowi w twarz.Luis wybucha śmiechem, ale w tej samej chwili też zostaje opryskany wodą. Kiedy oniwydorośleją?— Coś jeszcze, Luis? — pyta.— Nie, mamo — odpowiada brat i staje na baczność jak żołnierz.— Masz coś jeszcze do powiedzenia, Carlos? — Mama zanurza ostrzegawczo rękę wwiaderku.— Nie, mamo — powtarza żołnierz numer dwa.— A ty, Alejandro? — Oczy zwężają się jej w wąskie szparki, gdy przenosi wzrok na mnie.— No co? Chciałem ich rozdzielić — mówię głosem niewiniątka i uśmiecham się znieodpartym urokiem.Pryska mi wodą w twarz.— To za to, że nie rozdzieliłeś ich szybciej. A teraz ubierać się i siadać do stołu.To by było tyle, jeśli chodzi o mój nieodparty urok.— I tak nas kochasz — rzucam za nią, gdy wychodzi z pokoju.Biorę szybki prysznic i wr... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dietanamase.keep.pl