Eichelberger, Eichelberger Wojciech

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dlaczego on nie chce dziecka? - Wypowiedzi psychologów

11-10-2003 01:00



To wspólna decyzja

Ewa Woydyłło:

Uważam, że niezgoda na rodzicielstwo przysługuje obydwu płciom. Kobiecie wolno dziś nie chcieć dziecka, mężczyźnie też. Problem staje się poważny wówczas, gdy uwzględnimy

wiek kobiety i związany z nim zegar biologiczny. Nie tyka on dla mężczyzn. Kobiety po prostu nie mogą odkładać w nieskończoność decyzji o macierzyństwie. Jeżeli mąż

tego faktu nie bierze pod uwagę, jest to kiepski mąż.

Byłoby oczywiście najlepiej, gdyby kandydaci omówili swoje życiowe pragnienia i cele, zanim jeszcze zwiążą się na stałe. Oboje mogliby zawczasu wycofać się i poszukać odpowiedniego partnera do takiego życia, jakie sobie wymarzą. No, ale śluby biorą nie tylko dojrzali ludzie. Wielu nie zna dobrze swych narzeczonych ani nie zna też samych siebie.

W kilku znanych mi przypadkach do rozmowy o dziecku doszło po latach wspólnego życia.

Scenariusz był podobny: kobieta pewnego dnia mówi do męża: "Co ty na to, żebyśmy mieli dziecko?". Traktuje pytanie retorycznie, bo w ogóle nie przychodzi jej do głowy,

że mąż mógłby się tym pomysłem nie zachwycić. A on na to, że nie ma mowy.

Poszczególni panowie wytaczali różne argumenty: nie chcą dziecka, nie teraz albo wcale.

Oczywiście pierwszą myślą, jaka tym żonom przyszła do głowy, było: "On mnie chyba nie kocha". Niestety, można tę obawę podzielać. Jeżeli "kochać" znaczy m.in.

uwzględniać najważniejsze potrzeby bliskiej osoby, to faktycznie coś tu jest na rzeczy.

W takiej sytuacji można pójść razem z mężem do psychologa. Oczywiście on musi się na to zgodzić, a wcale nie zawsze się to udaje. Szkoda, bo specjaliście od terapii małżeńskiej dość łatwo jest rozpoznać prawdziwą przyczynę sporu i pomóc rozwiązać trudną kwestię. Co się stanie, jeżeli ona postawi go przed faktem dokonanym? Możliwe, że on odejdzie.

Wtedy, paradoksalnie, może nie być najgorzej. Ona odpłacze, odcierpi i dziecko przyjdzie na świat po prostu w niepełnej rodzinie. Od samej matki będzie zależało, jaki stworzy dom.

Wariant, w którym mąż nie porzuca żony, tylko zostaje mimo narodzin dziecka, może mieć dwojaki przebieg. Pozytywny, gdy ojciec przełamie niechęć i rozsmakuje się w ojcostwie - wiele kobiet na to liczy.

I wariant najgorszy: ojciec zostaje, ale nie cierpi dziecka i żony, która go wrobiła.

Takie dziecko będzie czuło, że "należy" tylko do matki. Jak sobie wytłumaczy niechęć ojca?

Tak jak wszystkie dzieci na świecie: że jest niepotrzebne, nieudane, nie takie, jakie powinno być. Dlatego jeżeli masz ochotę i zamiar spełnić się w macierzyństwie

oraz w życiu rodzinnym, poszukaj partnera, który ten zamiar podziela. Jeżeli pokochałaś kogoś, kto odrzuca taką perspektywę, nie próbuj zrobić z niego rodzica na siłę

Jesteśmy odpowiedzialni

Wojciech Eichelberger:

Myślę, że statystyczny polski mężczyzna niechętnie decyduje się na dzieci, bo ma poczucie odpowiedzialności. Zapraszanie do tego popsutego, trudnego i nieobliczalnego świata całkowicie od nas zależnej istoty wymaga dziś głębokiego namysłu.

Nie sposób przewidzieć, czy będziemy mieli pracę i czy zarobimy wystarczająco dużo, aby nakarmić, ubrać, wykształcić i utrzymać w zdrowiu nasze dziecko.

Jak można zapraszać kogoś do siebie, skoro z góry wiadomo, że nie będziemy mieli czasu ani siły, aby się drogim gościem odpowiednio zająć, aby mógł

się poczuć chciany, ważny, mile widziany? Jak mu spojrzymy w oczy, gdy dorośnie i okaże się, że jego z wielkim trudem i nakładem kosztów osiągnięta wiedza i umiejętności nie są nikomu do niczego potrzebne? To trudne i ważne pytania.

Trzeba mieć wiele wiary, optymizmu, a może nawet brawury, by mimo wszystko decydować się na kinderbal

 

 

Jestem macochÄ…

Wojciech Eichelberger 20-05-2002 18:22

O stereotypie macochy wiele dowiadujemy się z baśni o Królewnie Śnieżce. Z psychologicznego punktu widzenia macocha jest metaforą negatywnego aspektu matki - zazdrosnej, rywalizującej, niszczącej. W baśni tej ukrywa przed królewną jej pochodzenie, urodę. Królewna nie wie nawet, że jest królewną.

Pamięć o mamie

Najpiękniejszy spadek, który otrzymuje córka, to miłość matki. Nie dostaje go, kiedy ma złą macochę, która - jak w baśni - usypia córkę, wprowadza ją w trans nieodczuwania.

By królewna doświadczyła miłości, musi pojawić się królewicz, czyli mężczyzna. Często jednak nie ma takiej mocy, żeby odczarować królewnę - dziewczynka nie może uwierzyć, że jest kochana.

Być macochą jest trudno. Nie jest to zresztą częsta sytuacja, ponieważ dzieci po rozwodach na ogół pozostają ze swoimi biologicznymi matkami. Problem pojawia się, kiedy prawdziwa matka umiera lub dzieje się z nią coś, co nie pozwala jej dobrze wychowywać dzieci: np. choruje, emigruje. Sytuacja macochy jest prostsza, jeśli matka nie żyje i dzieci mają tego świadomość. W przeciwnym razie musi przebijać się przez nadzieję dzieci, że mama kiedyś wróci.

Nie należy robić niczego, co umniejszałoby znaczenie prawdziwej matki. W wypadku śmierci, musi być szanowana jej pamięć w innych sytuacjach - nadzieja na jej powrót. Dobrze jest uczestniczyć w pamięci o mamie - razem pójść na cmentarz albo przypominać o napisaniu listu.

Macocha musi obudzić w sobie miłość do nie swoich dzieci. W najtrudniejszej, piętrowo skomplikowanej sytuacji staje kobieta, która już ma swoje dzieci. Wtedy oprócz konieczności znalezienia w sercu miejsca dla potomstwa partnera, może pojawić się konflikt między jej i jego dziećmi.

Ten konflikt będzie spychał ją w stereotyp macochy, czyli tej, która przede wszystkim broni interesów swoich dzieci. To będzie rodziło napięcia z partnerem.

Może też być odwrotnie. Kobiecie może tak zależeć na uczuciu partnera, że będzie nadmiernie faworyzować jego dzieci kosztem swoich.

Wchodząc w rolę matki, macocha nie musi mieć poczucia winy. Dzieciom pełna rodzina daje większe poczucie bezpieczeństwa, więcej troski i ciepła. A kiedy przybywa członków rodziny, przybywa też np. prezentów pod choinką.

Kobiecie, która decyduje się na taki związek, radzę, by dała swojemu partnerowi i jego dzieciom czas na przeżycie rozstania z matką. Nie spieszyła się z zamieszkaniem pod wspólnym dachem. Najpierw można jeździć razem na wakacje, spędzać weekendy, w domu mieć status gościa.

Nie wolno od razu kazać mówić do siebie "mamo". Naturalne jest, że przez jakiś czas dzieci będą zwracały się do niej "proszę pani", dopiero potem można zaproponować mówienie po imieniu.

Najlepiej, żeby wszyscy zachowywali się zgodnie z tym, co czują. Jeśli macocha czuje, że ojciec jest w konflikcie z dziećmi, nie ma racji, to powinna bronić dzieci.

Najważniejsze są stosunki z dziećmi - jeśli się powiodą, to związek z partnerem też będzie dobry. A jeśli dorośli naprawdę się kochają, dobrze się porozumiewają, to z czasem wszystko da się ułożyć. Ale trudności są nieuniknione i trzeba być na to przygotowanym. Najczęściej potrzeba co najmniej dwóch lat na w miarę harmonijne ułożenie życia.

WYSOKIE OBCASY nr 5 dodatek do Gazety Wyborczej (GW) nr 101, wydanie waw (Warszawa) z dnia 1999/04/30, str. 31
 

Zarabiać na siebie

Wojciech Eichelberger 16-08-2002 12:00

Wiele kobiet, świadomie lub nieświadomie, swoje dorosłe życie zaczyna od macierzyństwa i rodziny. Chwała im za to, bo inaczej naród by już dawno wyginął i nie miałby kto wstępować do UE. Ale niestety, te pełne poświęcenia, niedbające o swój interes kobiety, zanim jeszcze zdążą zdobyć zawód i pracę, lądują na utrzymaniu męża lub partnera.

Rozwój człowieka w ogromnej mierze jest podróżą od zależności do autonomii. Najbardziej zależni jesteśmy w brzuchu matki, gdy stanowimy coś w rodzaju wewnętrznego organu związanego z jej organizmem powrozem pępowiny, bez szans na samodzielne istnienie. Ta - idealizowana przez poetów i psychoanalityków - poniżająca sytuacja uwiązania do innej osoby trwa niestety dalej po narodzinach, z tym że teraz rolę pępowiny przejmuje pierś, od której - jak wiadomo - też niełatwo jest się oderwać.

Niezależni genitalni

Cóż z tego, że po roku zaczynają nam rosnąć zęby, skoro nogi odmawiają posłuszeństwa i nie sposób z zębów zrobić jakiegokolwiek użytku, i tak musimy czekać, aż coś nam włożą do buzi. Dopiero po dwóch latach zaczynamy poruszać się na tyle dobrze, że możemy rozpocząć zwiedzanie świata i brać do buzi, co nam się żywnie podoba - jeśli tylko nie ma w pobliżu nadopiekuńczej mamy albo babci.

Rozpoczynamy radosny, długo oczekiwany proces separacji od matki, nie wiadomo dlaczego przez łzawych poetów i psychoanalityków nazywany bolesnym i trudnym. W każdym razie na końcu tego procesu, który nie powinien trwać dłużej niż piętnaście-siedemnaście lat, powinniśmy stać się niezależni, autonomiczni, indywidualni, podmiotowi i genitalni (ten ostatni termin wymyślili psychoanalitycy). Niestety, nic z tego. Okazuje się bowiem, że nawet gdy wszystko poszło dobrze i genitalia mamy na swoim miejscu, to i tak nie mamy szans na samodzielność - bo nie ma dla nas pracy. Wracamy do punktu wyjścia. Znowu nie jesteśmy w stanie przeżyć o własnych siłach.

Na nic wieloletnie starania rodziców, abyśmy się nauczyli odpowiedzialnie zarządzać naszym kieszonkowym, by wykształcić w nas nawyk oszczędzania i nauczyć szacunku dla pieniądza zdobywanego ciężką pracą. Nie ma czym zarządzać, nie ma czego oszczędzać, nie ma gdzie i jak zarobić. Ze wszech miar upokarzająca i demoralizująca sytuacja. Wydawać by się mogło, że w równym stopniu upokarzająca i demoralizująca dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Otóż nie. Okazuje się, że jak zwykle kobiety mają gorzej.

Kobieta pod rynnÄ…

Gdy mężczyzna jest bez pracy, to wszystko ma ręce i nogi. Nie pracuje - to nie dostaje pieniędzy. Tak długo, jak bezrobocie nie jest jego winą, państwo daje mu zasiłki i odkłada na zasłużoną emeryturę. Tymczasem wiele kobiet, świadomie lub nieświadomie, swoje dorosłe życie zaczyna od macierzyństwa i rodziny. Chwała im za to, bo inaczej naród by już dawno wyginął i nie miałby kto wstępować do UE. Ale niestety, te pełne poświęcenia, niedbające o swój interes kobiety, zanim jeszcze zdążą zdobyć zawód i pracę, lądują na utrzymaniu męża lub partnera. Nie mogą się wtedy zarejestrować jako bezrobotne, nikt im nie płaci zasiłków i nie odkłada na emeryturę. Wpadają z deszczu pod rynnę. Z zależności od rodziców w zależność od męża. W dodatku od razu mają ręce pełne tzw. pracy domowej, która nie zalicza im się do emerytury i za którą nikt im nie płaci.

Domowa prostytucja

Dopóki w związku układa się dobrze i istnieje nie tylko wspólnota majątkowa, ale też jakikolwiek majątek - można się czuć w miarę bezpiecznie i radośnie składać w ofierze swoją pracę na ołtarzu rodziny. Gorzej, gdy coś zaczyna się psuć, jest bieda, a w dodatku partner odchodzi, zostawiając kobietę z dzieckiem, śmiesznymi alimentami (jeśli w ogóle), bez środków do życia, bez ubezpieczenia i składki emerytalnej. Jeśli kobieta jest młoda, to może sobie jakoś poradzi, ale co robić, gdy partner znika po dwudziestu-trzydziestu latach małżeństwa? Wtedy pozostaje opieka społeczna albo łaska dzieci - jeśli są. Tak czy owak jest to kolejna forma upokarzającej zależności. Z drugiej strony strach przed nędzą nierzadko sprawia, że kobiety trwają w związkach, które w innych okolicznościach dawno by porzuciły, i zgadzają się na zbyt daleko idące kompromisy, uprawiając to, co same nazywają prostytucją domową.

Wszystko to razem doprowadza do:

zahamowania naturalnego procesu rozwojowego kobiety od zależności ku autonomii,

pojawiania się licznych objawów nerwicowych, które można określić jako syndrom domowego zniewolenia, tj.: niskiego poczucia wartości, braku szacunku dla siebie, autoagresji, migren, zaburzeń miesiączkowania, zaburzeń łaknienia, osłabienia popędu seksualnego, depresji, bezsenności, bolesności ciała itp. pojawienia się autoagresywnych chorób somatycznych (takich jak nowotwory czy choroby reumatyczne),

korozji więzi w relacji z partnerem: on przestaje się starać, "bo ona nie ma gdzie odejść", ona robi zbyt wiele, aby za wszelką cenę utrzymać związek; on traci do niej szacunek, ona zaczyna go skrycie nie znosić itd.

O co im chodzi?

Wbrew marzeniom niektórych prawicowych ideologów i polityków trwałych związków nie da się zbudować na strachu, uzależnieniu i zniewoleniu jednej ze stron. Nie da się obronić rodziny, utrzymując kobiety w strukturalnej zależności ekonomicznej od mężczyzn. Trwałe są tylko związki dwóch niezależnych psychicznie i finansowo podmiotów oparte na wzajemnym szacunku i adekwatnym poczuciu wartości każdego z partnerów. W dodatku tylko takie związki potrafią wyprodukować względnie zdrowe psychicznie, autonomiczne dzieci obojga płci. Ale jak to zrobić, skoro tak wielki procent polskich (i zapewne nie tylko polskich) kobiet ma poczucie, że nie zarabia na siebie. Ogromna większość z nich jest, niestety, całkowicie pozbawiona tego decydującego o poczuciu autonomii, godności własnej i o szacunku innych przywileju, żyjąc w przymusie bycia uzależnionym od innych dzieckiem.

Ponoć sześć milionów polskich kobiet pracuje tylko w domu, drugie sześć milionów twierdzi, że pracuje jednocześnie zawodowo i w domu (co nie oznacza bynajmniej, że są one w stanie samodzielnie się utrzymać), ale - uwaga! - 38 proc. tych ostatnich deklaruje, że wolałoby pracować tylko w domu, gdyby warunki na to pozwalały i gdyby nie musiały się obawiać druzgocącego posądzenia o bycie kurą domową. Trwa spór, czy te 38 proc. jest przy zdrowych zmysłach, czy padło ofiarą syndromu domowego zniewolenia albo też stanowi piątą kolumnę patriarchatu, który - jak ostrzegają niektóre feministki - próbuje utrwalać swoje panowanie, rozważając możliwość jakiejś formy wynagradzania pracy domowej kobiet i uwolnienie jej z odium hańby.

SwojÄ… drogÄ… - ciekawe, co by na to powiedzieli psychoanalitycy?

Misja hostessy

 


 

 

Izabela Marczak 07-05-2004, ostatnia aktualizacja 07-05-2004 10:47

Z Wojciechem Eichelbergerem - psychologiem, buddystÄ…, rozmawia Izabela Marczak

Dlaczego nie możemy oprzeć się uśmiechowi i zwykle odpowiadamy uśmiechem?

Uśmiech jest czymś naturalnym i najprawdziwszym w człowieku. Gdy się uśmiechamy, dajemy drugiej osobie sygnał podobny do tego, który daje nam pies, merdając ogonem: "Jestem nastawiony przyjaźnie, cieszę się, że cię widzę, nie chcę zrobić ci krzywdy". Oczywiście uśmiech może również oznaczać: "Przepraszam, że żyję, nie zrób mi nic złego", czy: "Udawajmy, że wszystko jest w porządku". Szczery uśmiech to taki, w którym udział biorą oczy, całe ciało. Uśmiech jest znakiem pokoju podobnym do tego przekazywanego sobie na mszy przez katolików.

Ale przecież są ludzie, którzy za nic nie chcą odpowiedzieć uśmiechem, twardo pozostając przy swojej ponurej, nieprzyjaznej minie?

Niektórzy za punkt honoru przyjmują, że nie powinni się uśmiechać. Taką rolę sobie przypisali i taką chcą odgrywać. Ci ludzie żyją w wewnętrznym dramatycznym scenariuszu i nie widzą powodu do uśmiechania się.

Słyszałam niedawno od znajomej, która pracuje jako hostessa na promocjach, że jedną z nich zwolniono, ponieważ, jak napisano w uzasadnieniu, nie uśmiechała się. Co w takim razie ze szczerością uśmiechu, skoro hostessy muszą się uśmiechać?

Hostessy mają bardzo trudne zadanie, ale jeśli potraktują nakaz uśmiechania się jako wspaniałą misję, a nie przymus, może będzie to szczery uśmiech.

Wspomniana hostessa opowiadała mi również, że codziennie znajdzie się kilka osób, które po prostu podchodzą do niej w sklepie i chcą rozmawiać, zwierzać się...

No właśnie, bo uśmiech jest sygnałem mówiącym: "Ja jestem osobą szczęśliwą, silną wewnętrznie", to jeszcze jeden dowód na niezwykłą moc uśmiechu.

Czy Pan poda dalej uśmiech?

Oczywiście, z radością.

Wojciech Eichelberger
Joga



Przekonałem się, że hatha-joga to dobry sposób odkrywania i realizowania tkwiących w każdym z nas możliwości. Uprawiałem wiele dyscyplin sportowych, sport jednak nie dał mi takiej satysfakcji, jak joga. I w sporcie i w sztuce ciało jest traktowane w sposób przedmiotowy, jako narzędzie realizacji określonego celu. Ciało ma więc imponować, podobać się, być obiektem pożądania, zapewnić sławę, osiągnięcia i zdrowie. Odkryłem, że taki stosunek do własnego ciała jest jednak bardzo niezdrowy!

W jodze też jest możliwe traktowanie ciała w sposób przedmiotowy: można ćwiczyć "znęcając się" nad ciałem. Ja miałem szczęście zetknąć się ze szkołą jogi inspirowaną buddyzmem zen, w której uczono, jak stawać się jednością ze swym ciałem. Taki moment pojednania jest przeżyciem wspaniałym. Technicznie rzecz polega na tym, by ćwiczyć z życzliwą, skierowaną na siebie uwagą, by się nie oceniać, nie krytykować i nie popędzać, lecz niejako od wewnątrz rozszerzać dostępną sobie przestrzeń do życia; znaleźć w sobie tyle energii i koncentracji, by ułożyć ciało w pozycji dawniej nieosiągalnej i wytrzymać w tej pozycji jakiś czas.

Joga łączy harmonijnie dwa podstawowe atrybuty wychowania: troskę i dyscyplinę. Ludzie zwykle wybierają jedno albo drugie (zarówno wobec dzieci, jak i siebie). Tymczasem w jodze - i w życiu - chodzi o to, by docierać do granicy swych możliwości i by tę granicę stopniowo, łagodnie przesuwać. Gdy podczas ćwiczenia czuję ból, mówię do siebie (trzeba słyszeć mój ton) z łagodną zachętą: "puść, puść, jeszcze troszeczkę", jakbym mówił do małego, trzymającego się poręczy dziecka lub płochliwego spiętego konia.

Ciało jest medium, dzięki któremu przeżywamy i działamy. Im bardziej jest ono rozluźnione, mocne i harmonijne, tym więcej jest w stanie doświadczyć zmysłowo i emocjonalnie oraz tym więcej wyrazić, zakomunikować, zdziałać. Ludzie pragną, by życie dostarczało im satysfakcji - właśnie joga oferuje nieskończoną możliwość doskonalenia jakości życia. Trzeba tylko uwierzyć (co jest trudne, dopóki się samemu nie doświadczy), że zbyt usztywnione stawy i wiązadła hamują przepływ energii i radość życia; że umysł i ciało to nie są dwa oddzielne byty. Jeśli ciało staje się bardziej luźne, elastyczne - nasz umysł staje się mniej dogmatyczny, bardziej twórczy i otwarty na poznanie intuicyjne. I odwrotnie: praktykując ćwiczenia koncentrujące i medytację - poprzez umysł wpływamy na rozluźnienie ciała.

Joga "uruchamiając" całe ciało, przesuwa granice nieświadomości: pozwala więc widzieć jaśniej, myśleć mądrzej i działać w zgodzie z sobą. Joga poszerza bowiem sferę tego, co świadome - przestajemy widzieć rzeczywistość wyłącznie przez pryzmat własnych problemów i uwarunkowań, jak w tej przypowieści o kieszonkowcu, który spotykając świętego, dostrzega tylko kieszenie. Poszerzenie świadomości oznacza, że zobaczy on w świętym - świętego; w żonie, która od wielu lat mu doskwiera niczym ciasny but - coś nowego i fascynującego; w sytuacji bez wyjścia - wiele dróg.

W przeciwieństwie do różnych dyscyplin sportowych, joga poprawia nie tylko kondycję fizyczną (zarówno mięśni, jak i narządów wewnętrznych), ale działa korzystnie na całą osobowość, a zatem i na sferę relacji z innymi ludźmi. Nie wymaga natomiast żadnych inwestycji: wystarczy koc, otwarte okno i 2 metry kwadratowe podłogi.

Wojciech Eichelberger, terapeuta
"Pomóż sobie. Daj światu odetchnąć." Agencja Wydawnicza Tu, Warszawa 1995

 

Marszu tolerancji nie będzie - decyzja prezydenta stolicy

 

 

Juliusz Ćwieluch 17-05-2004, ostatnia aktualizacja 16-05-2004 21:32

Lech Kaczyński zakazał gejom i lesbijkom przemarszu przez Warszawę

Prezydent Warszawy długo trzymał w niepewności organizatorów Parady Równości, którą na 11 czerwca zaplanowali w stolicy geje i lesbijki. Dopiero podczas audycji w Radiu ZET zdecydował się ujawnić wnioski ze swych przemyśleń. - Nie będzie parady gejów - zapowiedział Kaczyński. Jego zdaniem planowana na ten sam dzień manifestacja Młodzieży Wszechpolskiej "Tak dla rodziny" doprowadziłaby do "naruszeń prawa na wielką skalę".

Taka argumentacja dziwi Wojciecha Eichelbergera, psychologa i terapeutę. - Jeśli w Krakowie doszło do zamieszek, to w Warszawie po prostu trzeba lepiej przygotować ochronę. Wydawanie zakazu to najgorszy z możliwych sposobów rozwiązywania problemów. Jak się coś schowa pod dywan, to wcale nie znaczy, że tego nie ma - mówi Eichelberger.

Organizatorów parady oburzyła decyzja Kaczyńskiego. - On łamie nasze konstytucyjne prawo do manifestowania poglądów. A na dodatek chce naszym kosztem przypochlebić się swym politycznym sprzymierzeńcom - uważa Szymon Niemiec, organizator parady.

Kochający inaczej spróbują jeszcze uratować imprezę. W tym tygodniu chcą pójść do Urzędu Miasta, by negocjować ewentualną zmianę trasy oraz zabezpieczenie przemarszu. Pomoc w tej ostatniej kwestii zaoferowali antyglobaliści. - To hańba, żeby blokować tę inicjatywę ze strachu przed chuliganami. Nie damy się zastraszyć i pomożemy w ochronie - zapowiedział Arkadiusz Zajączkowski "Owca" reprezentujący Akcję Antyfaszystowską. Ochroniarze antyglobalistów sprawdzili się już na niedawnym "antyszczycie".

Z decyzją Lecha Kaczyńskiego nie zgadza się również wielu warszawiaków. - Były już takie parady w Warszawie i nic się nie działo. Demonizuje się tę manifestację, a przecież tu chodzi o tolerancję. Ten zakaz to prezent dla Młodzieży Wszechpolskiej - przekonuje Karolina Kosińska, młoda mieszkanka stolicy.

 

 >  > 

Poniedziałek, 24 maja 2004

Top of Form

Bottom of Form

 


Metroseksualny u psychoterapeuty i seksuologa

 

 

Rozmawiał Michał Stangret 26-02-2004, ostatnia aktualizacja 02-03-2004 11:46

Z dr. Wojciechem Eichelbergerem, znanym psychoterapeutą, rozmawia Michał Stangret

Jestem metroseksualny, nie udaję macho. Nie potrafię się bić, wolę porozmawiać. Nie - pisałem przez ostatnie dwa tygodnie w dzienniku "Metro", opowiadałem na antenie Radia Pogoda i krzyczałem z 200 warszawskich billboardów i 200 wiat przystankowych. Mailową dyskusję podjęło ze mną blisko 1,5 tys. warszawiaków. Część potraktowała całą akcję z przymrużeniem oka, a z częścią toczyliśmy poważną dyskusję filozoficzną - jaki powinien być nowoczesny facet. Tylko co dziesiąty z Was zarzucał mi, że chcę z warszawskich facetów zrobić zniewieściałych pantoflarzy!- Jesteś metroseksualny, bo masz kompleks jako mężczyzna. Nie jesteś macho - zarzuciło mi 43 czytelników. Może mają rację? - zapytałem psychoterapeuty dr. Wojciecha Eichelbergera i seksuologa prof. Zbigniewa Izdebskiego.

Michał Stangret: Czy mam kompleksy, bo walczę z polskim udawanym macho?

Wojciech Eichelberger: Teoretycznie jest to możliwe. Są ludzie, którzy mają tendencję, żeby ze swoich wad czynić cnoty. Na przykład, bojąc się kobiet, wybierają celibat i się tym szczycą. A tak naprawdę mają kompleksy.

A gdybym celowo czynił cnoty z moich wad, to byłoby to zdrowe?

- Niepokojąco rozpowszechnia się w Polsce inna choroba. Dzisiejszy mężczyzna często nie potrafi przyznać się do wad i pokazywać swoich uczuć. To typ psychopatyczny, który widzi świat czarno-biało i nie widzi odcieni pomiędzy. Jeżeli ci mężczyźni będą urządzać ten świat, niedobrze to wróży dalej.

Ale ja jestem metroseksualny.

- Pan pokazuje, że mężczyzna nie musi być albo czarny, albo biały. Pan dostrzega jeszcze inne barwy. To ważny krok w dobrą stronę. Jako psychoterapeuta często mówię mężczyzną: nie bój się okazywać swoich uczuć, nie wstydź się swoich emocji, odkryj w sobie wrażliwość. To klucz do leczenia wielu problemów psychicznych. To sedno wielu terapii.

Czyli uczy Pan metroseksualności?

- Nawet o tym wcześniej nie wiedziałem. Zachęcam i stwarzam warunki do tego, żeby nie krępować w sobie swoich pozytywnych emocji.

 

WOJCIECH EICHELBERGER

(pierwsza wersja tego tekstu wygłoszona została na konferencji "Wizje ekonomii humanistycznej" pod patronatem Minister Barbary Labudy (kwiecień 2002) , następnie wydrukowana została w "Wysokich Obcasach" z sierpnia 2002. Autor jest cenionym psychoterapeutą, pracuje w Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie.)

 

Zarabiać na siebie

Rozwój człowieka w ogromnej mierze jest podróżą od zależności do autonomii. Najbardziej zależni jesteśmy w brzuchu matki, gdy stanowimy coś w rodzaju wewnętrznego organu związanego z jej organizmem powrozem pępowiny, bez szans na samodzielne istnienie. Ta - idealizowana przez poetów i psychoanalityków - poniżająca sytuacja uwiązania do innej osoby trwa niestety po narodzinach, z tym że teraz rolę pępowiny przejmuje pierś, od której - jak wiadomo - też nie łatwo jest się oderwać.

Niezależni genitalni

Cóż z tego, że po roku zaczynają nam rosnąć zęby, skoro nogi odmawiają posłuszeństwa i nie sposób z zębów zrobić jakiegokolwiek użytku, i tak musimy czekać, aż coś nam włożą do buzi. Dopiero po dwóch latach zaczynany poruszać się na tyle dobrze, że możemy rozpocząć zwiedzanie świata i brać do buzi, co się nam żywnie podoba - jeśli tylko nie ma w pobliżu nadopiekuńczej mamy albo babci.
...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dietanamase.keep.pl